Nowy sygnalista Giertycha o sędzi Tomaszu Szmydtcie

Fot. PAP/Marcin Obara

Fot. PAP/Marcin Obara

Sędzia Arkadiusz Cichocki, kolejny sygnalista Zespołu ds. rozliczeń PiS, powiedział, że zbiegły na Białoruś sędzia Tomasz Szmydt załatwiał sobie wyższe wynagrodzenie dzięki politycznym koneksjom. Chciał też wyższego stanowiska w KRS.

Na czwartkowym (25 lipca) spotkaniu Zespołu ds. rozliczeń PiS pod przewodnictwem Romana Giertycha pojawił się – zgodnie z zapowiedziami – nowy sygnalista. Arkadiusz Cichocki to były prezes Sądu Okręgowego w Gliwicach i – jak mówił – znajomy zbiegłego na Białoruś sędziego Tomasza Szmydta i jego żony „Małej Emi”. Cała trójka była łączona z tzw. aferą hejterską grupy sędziów. 

Cichocki opowiadał o karierze Tomasza Szmydta. M.in. w kontekście jego znajomości z byłym wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem. 

– Okazało się, że mimo awansu z ministerstwa (sprawiedliwości) do KRS warunki finansowe tak naprawdę się nie zmienią. Było to niechętnie przyjęte zarówno przez sędziego Tomasza, jak i jego żonę, więc zwrócili się do Tomasza Piebiaka, żeby on interweniował. I on zapewnił, że poda prezesowi Sądu Administracyjnego taka stawkę, by rodzina Szmydtów żyła godnie

– mówił Cichocki. 

Wedle jego słów „istniały też kontrowersje” dotyczące tego, że Szmydt ma być tylko dyrektorem biura prawnego, a nie całego biura KRS. Ale ostatecznie Szmydt się na to zdecydował. 

Cichocki powiedział, że ma nagraną swoją rozmowę z byłym przewodniczącym KRS Leszkiem Mazurem, gdzie miał zapewniać Mazura, iż Szmydt „ma serce po prawej stronie”.

Szmydt mógł mieć dostęp do danych funkcjonariuszy służb specjalnych

Przekazał także, że były wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak wskazał Szmydta na szefa biura prawnego KRS. Przypomniał, że Szmydt należał do tzw. grupy „Kasta”, składającej się z 20-kilku uczestników, w tym Piebiaka, jego współpracowników, „sędziów łączonych z obozem tzw. +dobrej zmiany+”. Dodał, że Szmydt miał bliższe kontakty z sędziami Dariuszem Drajewiczem i Maciejem Nawackim.

Jak przekazał Cichocki, po 6 maja, kiedy to Szmydt poprosił na konferencji prasowej w Mińsku o azyl polityczny, na forum KRS pojawiła się informacja o tym, że planowano pewne działania zmierzające do dania w ręce KRS nadzoru nad przetwarzaniem danych osobowych w sądach. Uściślił, że chodziło o to, by KRS miała dostęp do danych osobowych każdej osoby, która wejdzie w pole zainteresowania sądów. 

Doprecyzował, że opinię korzystną do tych planów wydał Szmydt na zlecenie Dariusza Drajewicza, a bezpośrednio miał się tym zajmować Maciej Nawacki. 

Cichocki stwierdził też, że kariera Szmydta w WSA w Warszawie przyspieszyła, odkąd stał się „człowiekiem Piebiaka”.

A może inaczej, nie można było być człowiekiem Łukasza Piebiaka, nie będąc człowiekiem Zbigniewa Ziobry, bo wszelka władza, jaką miał Piebiak, była w takim zakresie, jaką powierzył mu Ziobro

– dodał. 

Sygnalista przekazał też, że w pewnym momencie Szmydt zmienił zakres obowiązków z Wydziału IV na II WSA w Warszawie. Wyjaśnił, że Wydział II jest kluczowy z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, bo zajmuje się sprawami funkcjonariuszy, w tym funkcjonariuszy służb specjalnych, „często działających pod przykryciem, z fikcyjną tożsamością, z narażeniem życia, bywa że poza granicami państwa”. 

Zauważył, że każdy funkcjonariusz służb specjalnych, by mieć dostęp do informacji tajnych, musi dysponować poświadczeniem bezpieczeństwa. Zwrócił też uwagę, że w pewnych okolicznościach, gdy np. pojawiają się jakieś wątpliwości w stosunku do niego, np. są informacje o stosowaniu przez niego używek czy romansie, może ten certyfikat utracić. 

Cichocki tłumaczył, że Wydział II zajmuje się odwołaniami funkcjonariuszy w sprawach dotyczących cofania poświadczeń bezpieczeństwa.

– W Wydziale II sędzia nie ma wiedzy, czym się zajmuje funkcjonariusz, (…) ale będzie miał wiedzę o nim, jak się nazywa naprawdę, jaki jest jego adres prywatny, na co choruje, kiedy go widziano pod wpływem alkoholu, (…) czy są rzeczy, które mogą być hakami na niego

– powiedział Cichocki.

Wiceminister sprawiedliwości Piebiak zaproponował mi członkostwo w KRS

Giertych zapytał Cichockiego czy był świadkiem, jak tworzony był „Neo-KRS”.

– Byłem świadkiem, jak tworzono Krajową Radę Sądownictwa. Nie tylko świadkiem, ale i potencjalnym uczestnikiem. Jako, że złożono mi propozycję, żebym był członkiem Krajowej Rady Sądownictwa

– odpowiedział Cichocki. 

– Ja wówczas odmówiłem, natomiast propozycję złożył mi wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak

– powiedział. 

Cichocki tłumaczył, że chociaż z formalnego punktu widzenia wyboru członków do KRS wybierał Sejm, „to z faktycznego punktu widzenia, z mojej wiedzy wynika, że centrum decyzyjne było w budynku Ministerstwa Sprawiedliwości”. 

Cichocki mówił natomiast, że przyjął propozycję, aby zostać tzw. prezesem faksowym, czyli jak wyjaśnił później prezesem, o którego powołaniu powiadamiano faksem bez konsultacji ze środowiskiem na podstawie przepisu, który, jak twierdził Cichocki obowiązywał przez 6 miesięcy. Zgodnie z tym przepisem każdego prezesa sądu powszechnego w Polsce, każdego prezesa sądu rejonowego, okręgowego i apelacyjnego mógł odwołać minister sprawiedliwości. 

– 5 listopada otrzymałem telefon, że chce ze mną porozmawiać Łukasz Piebiak. 6 listopada rozmawiał ze mną, zaproponował mi funkcję prezesa. Na moje stwierdzenie, że ubiegam się o delegację do sądu apelacyjnego, wolałbym pracować tam, uzyskałem odpowiedź, że o delegacjach to decyduje on. Było to czytelne, że jeśli nie chcę zaprzepaścić jakichkolwiek swoich szans na to, żeby pracować w tym sądzie w oparciu o tą informację i o inne, które docierały do mnie już wcześniej, albo będziesz pracować z nami, będziesz prezesem faksowym, a wtedy my nie będziemy blokować twojej kariery, albo pożegnaj się z jakąkolwiek formą kariery

– opowiadał. 

– Przyjąłem tę propozycję i zostałem prezesem faksowym, natomiast wiedziałem, że nie należy odmawiać” – wyjaśnił. Mówił, że kiedy więc proponowano mu członkostwo w Krajowej Radzie Sądownictwa poczuwał się do konieczności, żeby ostrożnie o tym mówić. „Po prostu za dużo obowiązków, za trudna sytuacja. Mieszkam daleko, trudno mi to pogodzić z obowiązkami moimi życiowymi, obowiązkami zawodowymi

– wymieniał argumenty, jakie wówczas podawał. 

– Ostatecznie od tego odstąpiono, ale dla mnie argumentem koronnym było to, że zbliżał się koniec terminu zgłaszania kandydatów. Żeby zgłosić kandydata należało zebrać poparcie. Poparcia mogło udzielić 25 sędziów. Nie miałem takiego poparcia i nie miałem na nie żadnych szans. Prezes faksowy nie jest lubiany, nie był lubiany w swoim sądzie i na żadne poparcie nie mógłby liczyć

– wspominał. 

Cichocki poinformował, że powiedział Piebiakowi, że nie mam szans na zebranie poparcia i że w tym czasie jest w Warszawie a nie w sądzie gliwickim.

– To jest 300 kilometrów. Nie zdążę wrócić tam, znaleźć 25 ochotników, którzy zaryzykują, złożeniem podpisu. Na co uzyskałem odpowiedź, że nie jest to problem – wspominał. – Uzyskałem odpowiedź, że jesteśmy w budynku Ministerstwa Sprawiedliwości. Pracują tu sędziowie na delegacjach. Przejdziemy się po korytarzach. Chcą być na delegacji, niech podpisują

– relacjonował Cichocki.

Mówił, że sędziowie ci nie znali go, bo nigdy nie był pracownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości. 

Cichocki zwrócił też uwagę, że listy poparcia do KRS były przez długi czas bardzo ściśle chronioną tajemnicą, chociaż nie były dokumentami niejawnymi.

– Przez długi czas te listy nie były nikomu ujawnione i nazwiska, które pojawiały się na tych listach miały nigdy nie trafić do wiadomości publicznej. Dlatego, że okazałoby się, że jedno nazwisko może pojawić się wielokrotnie na różnych listach – mówił. – Według mojej pamięci rekordzista podpisał 7 bądź 8 list poparcia. Mogło się zdarzyć, że sędzia udzielał poparcia sam sobie. Jest to znany przypadek pana sędziego Macieja Nawackiego. Mogło się zdarzyć, że ktoś cofnie poparcie i różnie będzie traktowane cofnięcie poparcia

– opowiadał.

Sędziowie Izby Dyscyplinarnej mieli czasem podejmować decyzje „niesamodzielnie”

Sędzia Arkadiusz Cichocki poinformował podczas czwartkowego spotkania kierowanego przez Romana Giertycha Zespołu ds. rozliczeń PiS, że nigdy nie był członkiem Krajowej Rady Sądownictwa, jednak należał do funkcjonującej na komunikatorze WhatsApp grupy „KASTA”, w której uczestniczyli także niektórzy członkowie KRS.

– Tam rozmawiało się o sprawach KRS, o konkretnych głosowaniach, o wynikach głosowań, że wszystko poszło zgodnie z planem

– relacjonował. 

Członkowie „KASTY” – według relacji Cichockiego – mieli składać gratulacje sędziemu Sądu Najwyższego w stanie spoczynku Konradowi Wytrykowskiemu, że „przeszedł” do Izby Dyscyplinarnej. Wcześniej Wytrykowski był prezesem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. 

– Pamiętam jego stwierdzenie, że chyba tym wszystkim rzuci i po prostu pójdzie do Izby Dyscyplinarnej. Nie, że spróbuje swoich sił w konkursie do ID, tylko po prostu przeniesie się do ID. Jeśli chce, to po prostu tam pójdzie

– tłumaczył Cichocki. 

Kolejną osobą, która – według sygnalisty – miała otrzymać propozycję przejścia do ID jest notariusz Arkadiusz Nikiel.

– Powiedział, że nie opłaca mu się to, bo jako notariusz zarobi dwa razy więcej niż sędzia ID

– relacjonował. 

Nikiel miał również przyznać w rozmowie z Cichockim, że sędziowie ID muszą czasem podejmować decyzje „niesamodzielnie”.

– Jeśli będzie trzeba kogoś usunąć z zawodu, to będzie trzeba to zrobić

– mówił sygnalista. 

Według Cichockiego, Izba Dyscyplinarna stała się „izbą prokuratorską”, czyli izbą zarządzaną przez prokuratorów, którzy nigdy wcześniej nie byli sędziami.

– Jeśli chodzi o pion prokuratorski, to tutaj bardzo strzegł swojego imperium pan prokurator krajowy Bogdan Święczkowski

– tłumaczył.

Według niego Święczkowski miał duży wpływ na skład ID. 

– Dodam, że nigdy nie spotkałem ani pana Prokuratora Krajowego, ani pana Prokuratora Generalnego, ale z rozmów wynikało, że to jest zbyt poważny temat, żeby zostawić go byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Łukaszowi Piebiakowi, że tutaj jego wpływy nie sięgają tak wysoko, że to jest ważne, żeby dobrać ludzi, którym nie zatrzęsie się ręka, kiedy będzie trzeba

– mówił sygnalista. 

Szmydt posiadał akta sprawy wycieku danych osobowych z KSSiP; to afera większa od hejterskiej

Cichocki przytoczył sprawę wycieku danych z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury (KSSiP), którą ówcześnie kierowała Małgorzata Manowska, obecnie I Prezes Sądu Najwyższego. Afera sięga 2020 roku, kiedy do internetu trafiły dane osób, które korzystały ze szkoleń organizowanych przez szkołę (KSSiP). Dane miały wcześniej pojawiać się na zagranicznych serwerach.

– Tak zwana afera hejterska obejmuje od 20 do 50 osób, bo dane mniej więcej tylu osób narażone były na wyciek. Natomiast sprawa wycieków danych z KSSiP, to jest tysiąc razy afera hejterska. To ponad 50 tysięcy osób, które w tym czasie skorzystały ze szkoleń zorganizowanych przez KSSiP

– powiedział sędzia. 

Po ujawnieniu sprawy prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych Jan Nowak stwierdził, że doszło do naruszenia ogólnego rozporządzenia o ochronie danych (RODO) przez KSSiP, a szkoła została zobowiązana do zapłacenia kary w wysokości 100 tysięcy złotych. Szkoła odwołała się od decyzji o stwierdzeniu tych naruszeń i nałożeniu kary. Jak powiedział sędzia, referentem w tej sprawie miał zostać w 2022 roku Tomasz Szmydt, który – będąc sprawozdawcą – miał dostęp do akt tej sprawy. 

Jak mówił, jeśli w aktach sprawy znajdowały się dane ponad 50 tys. osób, może mieć wyłącznie nadzieję, że Tomasz Szmydt nie planował ucieczki na Białoruś z wyprzedzeniem.

– Jeśli znajdowały się tam informacje tych 50 tysięcy osób, mogę mieć tylko nadzieję, że (Szmydt) trafił za granicę bez takiego wcześniejszego zamiaru

– powiedział sędzia. 

Zdaniem Cichockiego, gdyby Szmydt planował swój wyjazd na Białoruś jeszcze przed wejściem w posiadanie dostępu do akt, to „dane te byłyby niezwykle cenne dla funkcjonariuszy obcych państw”.

Exit mobile version