Ojkofobia?

Fot. Pixabay

Fot. Pixabay

To obcobrzmiące pojęcie o niezbyt długim stażu medialnym opisuje zjawiska kulturowe i społeczno-polityczne tyleż spektakularne i często niewinnie definiowane, co groźne w istocie, na które składają się działania, poglądy, gesty, manifesty, wypowiedzi, akcje, a nawet zakrojone na szeroką skalę (globalizm!) przyszłościowe projekty.

Tu jestem winien Państwu nieco wyjaśnień z definicyjnym zacięciem, ze względów, które mam nadzieję wyłuszczyłem na wstępie. Otóż kłopot z ojkofobią (z gr. strach przed domem i rodziną) polega na tym, że wprowadził, a właściwie upowszechnił to pojęcie nieżyjący już brytyjski filozof i konserwatysta Roger Scruton*, który definiował je jako „odrzucenie (od rezerwy do nienawiści) rodzimej kultury”, czyli swoisty kryzys tożsamości społecznej i kulturowej, cywilizacyjnej przypisywany środowiskom lewicowym i liberalnym.

Bunty młodzieży, odrzucenie tradycji i działania o charakterze inżynierii społecznej, a także poprawne politycznie szermowanie hasłami walki z rasizmem, seksizmem, homofobia i antysemityzmem. Deklarowanym celem ich działania jest stworzenie społeczeństwa otwartego, wielokulturowego, kosztem wyrzeczenia się tradycji, dziedzictwa i domu (ojczyzny). Postawę taką przypisuje on instytucjom międzynarodowym (w tym UE) oraz intelektualistom kosmopolitycznym, pragmatycznym i postmodernistycznym.

Jako skrajną formę ojkofobii określa nienawiść do rodziny, ojczyzny, kultury narodowej, religii i wspólnoty cywilizacyjnej. Jako remedium zaś wskazuje powrót do metafizyki realistycznej, antropologii i w konsekwencji – do klasycznej cywilizacji chrześcijańskiej, czyli humanistycznej syntezy wiary i rozumu.

Uff! Przejdźmy zatem od teorii i definicji do konkretów, czyli tych zjawisk ideowo-polityczno-medialnych, które obserwujemy na co dzień i dotykają nas bezpośrednio (tu i teraz) w naszej III RP, zarówno w skali kraju, jak na prowincji, a osobliwie czekają nas w niedalekiej przyszłości. Oczywiście nie sposób pominąć tu roli mediów wszelakich, ale wydaje się, że to jest temat na odrębna analizę.

Czy zatem określający się jako nowocześni i postępowi „Europejczycy”, ale wciąż jeszcze obywatele III RP, wstydzący się Polski i Polaków, języka ojczystego i całego tego kulturowego „ciemnogrodu” z wiarą katolicką w tle to jest zjawisko normalne i nieuchronne? Czy deklarowana publicznie wiara i konserwatyzm to rzeczywiście schyłkowa obskurancka forma obserwowana już tylko na europejskich peryferiach? A np. zjawisko polityczno-kulturowe, będące ewenementem na skalę światową, czyli głosowania naszych(?) europosłów (PO,SLD, PSL) w Parlamencie Europejskim za rezolucjami przeciwko Polsce i za wstrzymaniem funduszy z Krajowego Planu Odbudowy (sic!) pochodzących nota bene również z naszych składek?

Cóż, poetyka felietonu „skazuje” Państwa na własne w tej materii poszukiwania, stąd lista polecanych lektur na koniec. Rzecz jednak w tym, że problemem nie są ani owi politycy, ani nawet celebryci („zidiociali” – jak mówi prof. Nalaskowski) wygadujący przeróżne horrendalne brednie, bo to w istocie margines przecież.

Prawdziwym problemem są bowiem ich wyborczy sponsorzy, czyli nasi współobywatele, sąsiedzi, znajomi, a nawet krewni, którzy ochoczo to akceptują.

*Dla chcących pogłębić wiedzę, krótka lista wybranych dzieł Scrutona, dostępnych po polsku

Exit mobile version