Bunkier

Bunkier Radio Zachód - Lubuskie

Daleki jestem do porównywania kogokolwiek do Hitlera, albo Goebelsa, ale używanie ich jako figur retorycznych w rozważaniach natury logicznej uważam za uprawnione. Szczególnie kiedy idzie o użycie ich jako przykładów błędów, których w polityce należy unikać.

Naiwni sądzą, że polityka do pole działania dla idealistów. W moim przekonaniu politykę robi się dzięki pieniądzom i dla pieniędzy. Bez pieniędzy nie ma się wstępu na polityczne salony. Z drugiej strony zaś politycy organizują życie społeczeństwu, nie po to, aby społeczeństwo miało dobrze, ale po to, aby dobrze miały struktury czerpiące zysk ze społeczeństwa. Cele te wcale nie muszą być sprzeczne, bowiem ideą demokracji zachodniej jest to, aby społeczeństwo żywiąc politycznych demiurgów, miało się też dobrze, a co najmniej tak sądziło. Politycy są zatem „na etacie” ukrytych w kulisach polityki macherów, ale muszą podobać się społeczeństwu. 

Kiedy przyjmie się do wiadomości ten stan rzeczy i podeprze to wiedzą o losie Hitlerze, który na dwa dni przed śmiercią i tydzień przed kapitulacją Berlina, dowodził nieistniejącymi wojskami, to się rozumie, że rzeczywistości i jej praw polityk nie może ignorować. Wracając zatem do pieniędzy, trzeba rozumieć, że powodem i sensem istnienia partii politycznej są pieniądze. Bez nich nie da się politycznie działać. W polskim systemie, na początku istnienia partia musi dostać  od kogoś kto nie chce się ujawniać, foliówkę wypchaną banknotami o dużych nominałach. Kiedy partia w wyborach, bo wybory to aplikowanie o kasę z budżetu państwa, osiąga 3% w skali kraju, może, choć skromnie, żyć już bez zewnętrznego wsparcia. Zatem skok na budżetowe wsparcie to najważniejsze zadanie każdej polskiej partii. 3 % daje każdej z nich niezbędny do istnienia tlen.

Koncept wspólnej listy zwiększa teoretycznie szansę na tę kasę, ale wymaga umowy z koalicyjnymi partyjnymi partnerami umowy koalicyjnej. Umowa ta ma dwa wymiary, jeden przedwyborczy, a drugi powyborczy. Wymiar przedwyborczy generuje konflikt o miejsca na liście. Bowiem, jak dowodzi praktyka, lepiej być na czele listy. A to jeszcze przed wyborami z partnerów czyni rywali. Natomiast po wyborach trzeba pieniądze z budżetu jakie partia będzie przez kolejne 4 lata otrzymywać „sprawiedliwie” podzielić, a jak uczył Stalin, najważniejsze jest to, kto te pieniądze dzieli. W praktyce duży ma zawsze rację i on decyduje o kasie. A to kolejny konflikt pomiędzy koalicjantami. Do tego dochodzi podział publicznych konfitur. Ministerialne stołki, fotele w radach nadzorczych, państwowych fundacjach … lista synekur długaaa. Wojna o synekury i o dostęp do publicznej kasy, to polityczna oczywistość. Twarda partyjna pragmatyka.

Mała partia ma zatem prosty dylemat. Małe, ale bardziej pewne pieniądze z budżetu, nawet kiedy przepadnie się w wyborach, ale osiągnie wynik 3%, albo użeranie się z silniejszym w koalicji o pieniądze hipotetycznie większe. W tym finansowym dylemacie obietnice silniejszego są/mogą być czekiem bez pokrycia. Bo kto zapewni, że koalicjant dotrzyma słowa. Wszak zwycięzca dzieli łupy w poczuciu własnej siły, a nie w oparciu o kodeks honorowy. 

I tu objawia się polityczny paradoks. Polityka to z jednej strony gra cyników i cwaniaków, ale kiedy do wygranej potrzeba wspólników, to potrzeba również zaufania. Bez niego nie da się żadnej koalicji sklecić. Polityka, choć szczodrze czerpie zyski z łajdactwa, potrzebuje czasem do zawierania sojuszy szczypty zaufania i odrobiny uczciwości.

Pora na historyczną paralelę. W bunkrze pod kancelarią Rzeszy, Hitler kreślił wraz z kompanami palcem na mapie iluzoryczne kampanie. Racjonalnie myślący starali się z tego bunkra i tego obłędu uciec. Żołdacy wierni przysiędze czekali na to, kiedy fuhrer strzeli sobie wreszcie w łeb, i będą mogli bez oskarżenia o zdradę uciec. Idealiści jak Goebels zabili się sami, a tchórze pozostali przy życiu i jak szczury żyli dalej udając szlachetnych. 

Na opozycji, zgodnie z logiką bunkra, w którym Tusk, toczy na mapie kampanie z udziałem nieistniejących sił, jedni chcą pod byle pozorem zwiać. Inni czekają na polityczną śmierć wodza, a frajerzy pozostaną przy wodzu do końca, licząc na odsiecz nieistniejącej armii. Tuskowi, który wielokrotnie dowiódł, że nie ma dla niego żadnej świętości, której by nie napluł w twarz dla bieżącej korzyści, potencjalni koalicjanci kompletnie nie wierzą. Postronni doradcy, radzą wodzowi, aby zniknął. Jest już wybrany przez nich następca. Mimo to, on twardo zarządza wyimaginowaną rzeczywistością, tak skwapliwie mu suflowaną przez zwolenników.

Z tej drugowojennej metafory jest jeszcze jeden smutny wniosek. Tak jak w 45 zwolennicy wodza ginęli za niego, nawet po jego śmierci, tak i dzisiaj zwolennicy Tuska, gotowi są dla niego umierać. Przynajmniej intelektualnie i moralnie. Wierząc w nieistniejącą wunderwaffe.

fot.Pixabay

Exit mobile version