Wydarzenia podczas konferencji, na której władza marszałkowska chciała wytłumaczyć ludowi dlaczego nie dała obiecanej kasy samorządom Gorzowa i Zielonej Góry, mogą być kejsem, na którym adepci rozmaitych drabin edukacyjnych mogą wzmacniać tężyznę kompetencyjną. Dodatkowo Pani Marszałek, w postprodukcji promuje swoją osobę, jako lubuskiego wodza, komentując owe wydarzenia, czym dostarcza dodatkowego urobku, tak cennego w procesie edukacyjnym młodzieży studenckiej. A nic tak nie pogłębia rozumienia tematu jak obrazowy przykład.
I tu pora na drobne uściślenia. Pani Marszałek słusznie zaprotestowała przeciwko oskarżeniom o „wyrywanie mikrofonu”. Jak w komentarzach trafnie wyjaśniła, mikrofonu nie da się wyrwać, skoro jest przytwierdzony do pulpitu. Moim zdaniem ona mikrofon „odgięła”. Zatem skoro stało się zadość analitycznej precyzji, możemy przystąpić do analizy wydarzeń, mających sporo elementów wesołego zdarzenia scenicznego. Jednym z wątków, którym chcę podążać, jest mowa ciała aktorów tej komedii, bo trudno to, co się zdarzyło, nazwać tragedią, a słowo „farsa” naraża piszącego na akcję „morda w kubeł” przez zielonogórskim sądem. Poprzestańmy zatem na „komedii”.
Zacznijmy od Posła Sługockiego, który sam się obsadził w roli reżysera przedstawienia. Początkowo liczył, że zostanie nadzorcą wydarzeń, ale Janusz Kubicki, zamiast trzymać się przypisanej mu roli publiki, wtargnął na scenę jako „deus ex machina”, czyli nieoczekiwane fatum. Skutkiem tego poseł-reżyser wszedł w rolę „szwarc charakteru” i rzucił się do przodu z kwestią „to nasza konferencja”. Marszałek Polak, gotowa do zmulania intelektualnego widowni, wyreżyserowana do roli heroiny atakowanej przez siły zła, poddała się imperatywom wyrażonym w kwestii „nasza konferencja” i odgięła mikrofon, aby Prezydentowi Kubickiemu uniemożliwić zianie mową nienawiści.
Lawina niereżyserowanych kwestii i ruchów scenicznych ruszyła. Stanisław Tomczyszyn dyskretnie odwrócił się zadem do miejsca walki o mikrofon, a Tadeusz Jędrzejczak przedefilował ostentacyjnie w poprzek sceny ku kulisom. Obaj obsadzeni w roli obowiązkowej dekoracji, postanowili się odciąć od sporu o mikrofon zdradzając, że konferencja nie była tak bardzo „nasza” jak osób szamoczących się z mikrofonem. Jeden jedyny Marcin Jabłoński obsadzony w roli halabardnika, trwał niewzruszenie, tak jak przewidywał scenariusz.
Kiedy zaś Janusz Kubicki kontynuował swoją kwestię bez mikrofonu, zamysł reżysera runął z wdziękiem. Rzecznik prasowy zamiast jako inspicjent spokojnie pilnować porządku przedstawienia, wychynął z zaplecza, oświadczył, że to koniec spektaklu i wyłączył światło. I wtedy nastąpiła znamienna scena. Reżyser, czyli Poseł Sługocki, wyprowadził główną bohaterką ze sceny do garderoby. Ta nie wierzgnąwszy nóżką, uległa bezwolnie. Niczym manekin. I tyle w niej zostało z wodza regionu.
Trudno o poważne komentowanie powyższych wydarzeń. Warto jednak zauważyć, że używając metafory historycznej, sytuacja przypomina ostatnie chwile III Rzeszy, kiedy wódz naczelny w bunkrze otoczonym przez wrogą armię, oderwany od rzeczywistości, instruuje po kapralsku generałów gdzie mają wysłać żołnierza z atrapą panzerfausta, bo te prawdziwe wyszły.
A na poważnie. Spłaszczenie hierarchii nie najlepiej świadczy o stanie mentalnym dowództwa regionu, które nie ma pomysłu na co dalej i coraz bardziej odgina się od rzeczywistości.
fot.Pixabay