Tokarczuk w cieniu seksu

Tokarczuk w cieniu seksu Radio Zachód - Lubuskie

Olga Tokarczuk z Klenicy, córka politruków indoktrynujących wiejską młodzież w duchu proletariackiego postępu, wydała z siebie błyskotliwą myśl, że czytanie wymaga inteligencji. Wrogowie jej pisarstwa rzucili się z tej okazji do wyprowadzania z tej myśli rozmaitych tez. Wśród wielu dominowały te o inteligencji Olgi Tokarczuk. Konkretnie o jej braku.

Zacznijmy jednak od tego, że nie wszystko złoto co się świeci, a błyskotliwe pozornie konstatacje noblistów nie zawsze są diamentami. Warto także zauważyć, że pojęcie inteligencji nie ma cech dostatecznie diagnostycznych. Ot etykietka, rodzaj stereotypu bez większych walorów poznawczych. Na koniec wreszcie Olga Tokarczuk ma raczej wątpliwe kompetencje, aby się w dawać w poważną debatę o inteligencji. Jej inteligencja polega na zręcznym składaniu słów, ale gdy idzie o inne inteligencje, nazwijmy je sektorowymi, takie jak matematyczne, muzyczne, sportowe, plastyczne i tak dalej, to Olga Tokarczuk jako arbiter w kwestii oceny inteligencji innych zdecydowanie wychodzi poza swoją inteligencję. Reymont i Sienkiewicz byli o tyle od Olgi Tokarczuk inteligentniejsi, poza sferą literacką, że nie obrażali swoich czytelników. Nawet tych nieinteligentnych.

Ulubieniec wielu, Wojciech Młynarski, w jednej ze swoich piosenko recenzji, pisał, że po twarzy można poznać, jaki kto ma stosunek do lektur. Bo wedle jego koncepcji końska szczęka, tępy wzrok i niskie czoło, to efekt właśnie niedostatku lektur. Mówiąc w uproszczeniu i pozostając w poetyce Młynarskiego, braki w lekturach ma się zapisane na ryju. Popatrzcie w lustro i zweryfikujcie.

Olga Tokarczuk dzieli ludzi na inteligentnych i nieinteligentnych miarą przeczytanych książek. Wojciech Młynarski ustanawia zasadę mierzenia urody objętością lektur. To koncepcje płodne publicystycznie. Mogą skutkować sporą liczbą pseudointelektualnych komentarzy uzasadniających słuszność praw odkrytych przez oboje niewątpliwych mistrzów słowa.

Skuszę się zatem i ja do tego rodzaju rozważań i pragnę zauważyć, że w tym nurcie mieści się myśl o „wykształconych ponad swoją inteligencję”. Można użyte tu chyba złośliwie słowo „wykształcenie” rozumieć jako certyfikat potwierdzający owo wykształcenie. Wykształcenie zaś wymaga zwiększonej dawki lektury i czytania czegoś, czego się nie do końca rozumie, pod przymusem, aby zaliczyć. Uniwersytet zatem dla bohaterów tego powiedzonka, jest miejscem robót przymusowych, co ma oczywisty wpływ na intelekt. Chce się po prostu traumę edukacji wyższej wraz z wiedzą nabytą wyprzeć z umysłu.

Ja osobiście nie wiązałbym czytania z inteligencją nazbyt radykalnie. Jestem fanem góralskiego podziału mądrych, na tych uczonych i tych mądrych samych z siebie. Zaś co do urody stymulowanej lekturami, to każdy wie, że wśród pań, znajdziemy takie, którym lektura nie pomaga w podniesieniu urody, jak i takie którym żadna lektura do jej podniesienia nie jest potrzebna. O panach się nie wypowiem.

I właśnie w tym szerokim kontekście próbuję umiejscowić wydarzenia związaną z aferą, w gorzowskim WORD, która zyskuje ogólnopolską medialną markę „seks za pracę tylko w PO”. I o ile same wydarzenia da się skorelować z brakiem inteligencji, a zatem także z brakiem elementarnych lektur, to przyznam się szczerze, że nijak nie przekłada mi się ta afera na twarze jej głównych twórców. Przynajmniej na te twarze, które znam. Jak Pań Polak i Sibińskiej i Panów Sługockiego i Jabłońskiego. Nijak. Ani w kontekście Tokarczuk, ani w kontekście Młynarskiego. 

Exit mobile version