ruskie jadą
Na pobliskiej latówce miejscowa dziatwa raźno zmierza w kierunku przejeżdżającej kolumny. Wrześniowe słońce odbija się w blasku czołgowych pancerzy. Zrywają się do biegu w obawie, że czołgi zdążą przejechać, nim dotrą na szlak przejazdu. Nie wiedzą, że przejazd będzie trwał trzy dni i trzy noce.
Pod rosochatą gruszą, pod którą w skwarne południe zwykło przystawać bydło spędzane z pastwisk, by żar przeczekać w cieniu obory, zielony kawał materiału narzucony na niedbale sformowane badyle, obok młodzieniec w mundurze. Twarz, z której niewiele można wyczytać, ciemna, rysy bardzodalekowschodnie, nie więcej niż dwudziestu wiosen. Spokojnie patrzy na dzieckie zaciekawione oczy. Jakby on tu był u siebie, nie oni. Stoi tak w cieniu gruszy i czeka. Aż kolumna, którą skierował w odpowiednią na skrzyżowaniu drogę, przejedzie. Tuman z pylistej drogi przyćmiewa letnie krajobrazy, hałas maszyn zagłusza skowronka, a jednemu z nich w głowie jak echo dudni babci trwożliwe zawołanie: „ruskie jadą”.
Wieczorem przynoszą mu jedzenie. Co kto może, bo choć ludzie ruskich nie uważają, to przecież to człowiek. Czerwonoarmista lat 80. je z zapałem. Kto wie ile nie jadł? Ziemniaki lądują w ognisku. „Bohater” wielkiej armii pozostawiony na łasce wioskowych. Bez łączności, bez nie tylko podstawowych, ale bez żadnych środków do życia. Zdany na polską gościnność, mimo że tych gości nikt nie chciał, nikt nie prosił.
Jeszcze kilka dni będzie tam tkwił, bo choć przejazd zaplanowany był na trzy doby, to nie mógł opuścić stanowiska, póty wszystkich zepsutych po drodze czołgów nie naprawiono i nie przejechały za jego wskazaniem.
Rosja nie znaczy już nic
Ten tylko jeden obrazek jest adekwatną ilustracją Armii Czerwonej, Armii Imperium Rosyjskiego przedwczoraj i Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej dziś. Największymi z zachodzących zmian w tej armii były zmiany w nazwie. Stan zapóźnień technologicznych, ignorancji przywódców, niedomagań w wiedzy o sztuce prowadzenia wojny, niedoszacowań przeciwnika, plagi kradzieży i kłamstwa pozostaje od wieków na niezmienionym poziomie. I to jest najważniejszym elementem w analizie dzisiejszej wojny na Ukrainie. I te wszystkie słabości sprawiają, że Rosja tę wojnę przegra.
Zadziwiające jest w tym jednak to, że Europa, Świat stały w niepewności przez dwadzieścia lat, lękając się Putina. Zadziwiające przede wszystkim w dobie możliwości technologicznych Zachodu, który cały ten sowiecki bałagan czerwonoarmijny powinien mieć zważony i zmierzony. Jak to możliwe, że we wszelkich relacjach z Rosją, występowano z pozycji więcej uniżonego sługi lękającego się pańskiego bata, niż stanowczego gospodarza, znającego wartość zarówno swoją jak i oponenta?
Rosja zbudowała swój mit na zwycięstwach w Czeczenii i Gruzji, na zajęciu, przez zaskoczenie, Krymu, ale to za mało, by usprawiedliwić lękliwość Zachodu. Rosję stać było jedynie na lokalne militarne działania, na wysłanie skrytobójców Litwinience i Skirpalowi, na zamach w Smoleńsku. To dużo, by budzić niepewność, ale niewiele na grozę. Ten mit zdenuncjowali Ukraińcy w miesiąc. Dźwigający się z biedy i korupcji, nękany wojną w Donbasie, niescalony jeszcze naród pokazał zachodnim demokracjom, co znaczy Rosja, a Rosja nie znaczy nic. Już nic.
blef i zbrodnia
Jeżeli dziś nie znaczy nic, to czy kiedyś znaczyła? Przykładem obnażającym ruską nicość w sferze militarnej niech będzie, jedna z moich ulubionych opowieści o rosyjskiej flocie, legenda o Admirale Kuzniecowie, krążowniku udającym lotniskowca. Ten, od 31 lat będący w służbie na zmiennych rolach, okręt występujący w charakterze jedynego lotniskowca floty rosyjskiej, od 2017 roku jest remontowany. Raz nawet się bardzo palił. Spekulacje wokół quazi lotniskowca nie ustają. Jedna z plotek mówi, że nie da się ukończyć remontu, bo jedyny, wystarczająco wysoki, suchy dok, w którym można by remont ukończyć, znajduje się zbyt daleko (w pobliżu Władywostoku), a druga, że koszt remontu jest wyższy niż wartość jednostki.
Skoro rosyjska flota nie ma lotniskowca, to co ma? Czterdziestoletni, nota bene, krążownik rakietowy „Moskwa”, flagowiec czarnomorskiej floty federacji leży na dnie. Nie słyszeliśmy wszelako i nie usłyszymy, że w to miejsce płyną inne dwa krążowniki, które jednostkę zastąpią, front wzmocnią. Nie płyną? A czemuż to nie płyną? Wygląda jakby wraz z „Moskwą” cała rosyjska flota poszła na dno. Inne, mniejsze jednostki, nie zmienią przebiegu wojny.
W pamięci mając katastrofę okrętu atomowego „Kursk” z trudem przychodzi myśl, że rosyjska flota stanowi realne zagrożenie. Jak połączymy wszystkie kropki dzisiejszej Armii Czerwonej w sferze jakości, używalności i możliwości sprzętu w dyspozycji wszystkich formacji, a na koniec zerkniemy w to, co w armii od zawsze jest najważniejsze, czyli morale, to mamy armię na sznurkach. Takiej armii nie tylko nie ma się co bać, ale te sznurki raz na zawsze trzeba jej pozrywać, by nigdy więcej nie straszyła, nie mordowała i nie gwałciła. Bo jedyna siła armii Władimira Putina i sowietów to blef i zbrodnia. To największy potencjał armii na sznurkach.