Piotruś Pan

Piotruś Pan Radio Zachód - Lubuskie

Donald Tusk nigdy poważnym politykiem nie był. Nie w sensie wagi problemów jakie los przed
nim stawiał, bo te były doprawdy ważkie, ale w sensie podejścia do nich. To raczej kolejne wcielenie
Piotrusia Pana, który na każdy problem miał jakiś socjotechniczny trick. Trick co prawda problemu nie
rozwiązywał, ale wszyscy mieli wrażenie, że problem znikał. No, może wszyscy, to zbyt wiele
powiedziane. Problem rzecz jasna nie znikał. Pojawiał się albo jako większy, albo wywoływał kolejny
problem. Donald Tusk nie ustawał w socjotechnikach, bo to umiał najlepiej, aż problemy go przerosły i
pojawiło się sławne „piniendzy ni ma i nie będzie” oraz szukanie „zakopanych miliardów” z vatowskich
przekrętów, które świetnie się miały za jego rządów. Oświadczył, że „taki mamy klimat” i nic się nie da
zrobić.

Czmychnął więc od problemów, odwrotnie jak diabeł z „Pani Twardowskiej”, do Angeli Merkel.
Ta pochodząca z Polski renegatka, gorliwa członkini FDJ, miłośniczka rosyjskiej kultury, a także
Fryderyka, jak o nim Prusacy mówią, „der grrrooousse”, znalazła w Donaldzie powinowactwo dusz.
Wspólne pierwiastki zdrady i służalczości. Bo naiwnym jest ten, kto sądzi, że Angela Merkel rządziła
Niemcami. Ona została przez rządzących rajchem wyznaczona do roli prezesa, ale to rada nadzorcza
biznesu zwanego Niemcy, wyznaczała jej co ma mówić, co robić i kogo przytulić. Przytuliła zatem
Donalda i tak został on Europejczykiem par exellanse. Na europejskich salonach sprawdzał się
podsuwając krzesło, podając marynarkę, wspieraniem ważnych figur, kiedy te lekko chwiały się na
nogach. Kiedy jednak przyszło mu coś od siebie zrobić, to jak z Brexitem, okazało się, że jest o kilka
szczebli kompetencji za wysoko. Jako nieudacznikowi wyznaczono mu rolę papierowego szefa partii w
Parlamencie Europejskim, ale i to spartolił no bo wicie rozumicie, nie dało się. Po europejsku zatem
kopnięto go w tyłek i wyznaczono solidny jurgelt za antypolskie zasługi.

I mógłby jak Leszek Miller, albo Lech Wałęsa, snuć opowieści z mchu i paproci nawożone żółcią.
Lub jak Aleksander Kwaśniewski antyszambrować po rozmaitych Pudelkach i pudrować własną chwałę.
Ale nie, on Donald Tusk postanowił znowu być wielkim człowiekiem. Objeżdża kraj, gdzie podstawieni
funkcjonariusze zadają mu, przygotowane przez jego pijarowców, pytania. Przy okazji demonstruje swoją
omnipotencję. Zna się na wszystkim i obiecuje, że rozwiąże każdy problem. Obniży cenę ropy na
światowych giełdach, załatwi globalne ochłodzenie, sprawi, że Putin i Macron pokochają Polskę, a Olaf
Scholz zapomni o swoich komunistycznych korzeniach i stanie się prawdomówny. Dla dobra Polski
pojechałby nawet na Ukrainę do Zełeńskiego, ale mu Sikorski z Leszczną nie pozwalają.

Heraklit z Efezu od 2,5 tysiąca lat upomina nas, że nie da się drugi raz zbawić Polski tym samym
sposobem, czyli w przypadku Donalda Tuska nienawiścią do własnego kraju. Uznać więc trzeba, że nie
da się patriotyzmem wystruganym za niemieckie euro zbawić dwa razy własnych rodaków od PiS’u.
Można natomiast jak ów Heraklit z Efezu schować się w oborze, przykryć kupą gnoju i wierząc w
skuteczność tej terapii sczeznąć. Pewne jest też i to, że owa obora, i ów święty gnój stanie się obiektem
czci i pielgrzymek ludzi jego pokroju.

fot.Pixabay

Exit mobile version