Dobre intencje. Cui bono?

Dobre intencje. Cui bono? Radio Zachód - Lubuskie

fot.Pixabay

Widziane z prowincji

Każdy kto choćby „liznął” nieco wiedzy zwanej etyką wie, że aby spełnić podstawowe kryteria dotyczące czynów słusznych i moralnie dobrych trzeba udowodnić przynajmniej „dobre intencje”, reszta jest modalna i należy do sfery motywacji, oraz pragmatyki. A przypominam dziś o tej zdecydowanie zapomnianej dziedzinie wiedzy (!), zastąpionej wszak „hipermoralistycznym chaosem”, zwanym też „bajorem aksjologicznym” (copy right o. Jacek Salij), bowiem porządek  w tej materii przynajmniej teoretyczny, a i praktyczny przecież wydaje się niezbędny dla społecznego i (hm) politycznego funkcjonowania zarówno rządzonych jak rządzących, niezależnie od skali i miejsca. Ot co. Nawet jeśli popularna, acz ludowej proweniencji maksyma głosi, że „ryba psuje sie od głowy” (choć popularny i nowoczesny zarazem Ryszard  twierdzi inaczej).

Zostawmy dziś niejako na boku kwestię naszych reprezentantów na tzw. szczytach władzy, bowiem tu demokratyczne wyroki wyborców (wciąż tylko ok. połowy uprawnionych!) przynajmniej arytmetycznie, nie pozostawiają raczej wątpliwości. Z ostateczną wszak konstatacją, że za każdym politykiem „stoją” jego wyborcy w odpowiedniej do obowiązujących algorytmów liczbie. Ale istnieje też i ma się dobrze m.in. dzięki tzw. mediom społecznościowym, ale też mediom tabloidalnym udającym  poważne, tak jak ich bohaterowie: pseudopolitycy, happenerzy, celebryci („zidiociali”) i szemrani eksperci. Tu przykład kulturowej „multiinstrumentalistki”, „pisarki”, „socjolożki”, „krytyczki” i feministki, która „zabłysnęła” (nomen omen) „skrzywionymi ryjami Polaków” mógłby być wzorem swoistym, jako błyskawiczny sposób na ogólnopolski rozgłos. To wszak wypowiedź z poziomu wysublimowanej kulturowo i estetycznie rasy (!), jeśli to nie jest rasizm, to co nim jest? A intencje (hm), muszę Państwa pozostawić z tym dylematem, przypominając wszakże (przepraszam, ale nie jesteśmy w tabloidzie!) że „pani” ta poprzednio zasłynęła gwałtem (sic!) na jakimś niebinarnym wyrobniku literatury.

Ale poważnie. Problemem naszej demokracji (dziś definiowanej manipulatorsko zgoła) jest również nasza postawa nie tylko w stosunku do wyborów (wciąż ok. 50% frekwencja), ale również do kandydatów na naszych przedstawicieli na różnych szczeblach władzy oraz wybrańców czyli polityków różnych szczebli. Początkiem demoralizacji jest wszak brak wymagań. Przy okazji wszelkie próby, w tym te dotyczące nazw ugrupowań, sugerujące, że na poziomie województwa, powiatów i gmin mamy do czynienia z samorządowcami, czyli osobnikami znacznie różniącymi się od polityków są… manipulacją, dość bezczelną (ad ignorantiam!). Oczywiście polityków ze szczebla rządowego i parlamentarnego różni z samorządowcami np. gminnymi skala problemów i możliwości, a czasem kompetencji i wiedzy, ale przecież zasadniczo zadania ich są równie oczywiste i muszą być uczciwe co do intencji, ale też efektów ich działań. Czyli (przepraszam za komunał!) urządzania nam najlepszych z możliwych warunków życia.

Wszystkim zaś (PT Czytelnikom), którym zabrakło w dzisiejszym felietonie lokalnych konkretów, polecam spojrzenie na nie z perspektywy intencji, motywacji, a osobliwie „interesów”. W domyśle Medyk i Dubaj , jak najbardziej. O „cui bono” zaś szerzej, już za tydzień.

tekst: Andrzej Pierzchała
foto: Pixabay

Exit mobile version