Historia powstania wielkopolskiego w dalszym ciągu zawiera w sobie sporo zagadek, sporo ciekawych wciąż niezbadanych elementów – mówi PAP historyk dr Marek Rezler, współautor i współredaktor „Encyklopedii Powstania Wielkopolskiego 1918-1919”.
PAP: Jak potoczyłyby się losy Polski po 1918 roku, gdyby nie wybuch powstania wielkopolskiego?
Marek Rezler: Powstanie było naprawdę potrzebne przy kształtowaniu granic Polski. Nie miało mocy sprawczej w myśl prawa międzynarodowego, było jedynie wyrazem woli społeczeństwa polskiego, które mieszkało na tym obszarze. Była to forma demonstracji, wskazania mocarstwom zachodnim jakie są nastroje, jakie są punkty widzenia mieszkańców zaboru pruskiego. Natomiast decyzja ostateczna należała do mocarstw sojuszniczych zgromadzonych na konferencji pokojowej w Paryżu. Gdyby jednak do powstania nie doszło, najprawdopodobniej zostałby na tych ziemiach ogłoszony plebiscyt, który skutkowałby tym, że wiele powiatów Wielkopolski nie weszłoby w granice Rzeczypospolitej. Był to rezultat bardzo intensywnej polityki osiedleńczej prowadzonej przez Niemcy na przełomie XIX i XX w. Gdyby ogłoszono plebiscyt, wtedy do Polski na pewno nie przynależałyby takie miasta jak Leszno czy Rawicz – były one niemal całkowicie zgermanizowane.
PAP: Co zadecydowało o tym, że powstanie wielkopolskie, jako jedno z nielicznych w naszej historii, zakończyło się sukcesem?
M.R.: Jesteśmy przyzwyczajeni by traktować wydarzenia historyczne jako zjawiska jednostkowe – to błąd. Jeśli chodzi o powstanie wielkopolskie, był to rezultat ponad 100 lat intensywnej pracy wychowawczej ponad 200 polskich działaczy niepodległościowych i narodowościowych na terenie zaboru pruskiego oraz efekt samoorganizowania się społeczeństwa. Wielkopolanie rozumują trochę inaczej, niż mieszkańcy innych części Polski. Nie potrzebują agitatorów, ludzi z zewnątrz, którzy by ich zagrzewali do czynów – sami konsekwentnie realizują to, do czego się przekonali i co sobie zamierzyli. W zaborze pruskim od czasu Kongresu wiedeńskiego trwało organizowanie się społeczeństwa i ustalenie specyficznej metody walki o niepodległość, polegającej na połączeniu pracy organicznej z gotowością do walki zbrojnej. Nienastawianie się na opór za wszelką cenę, ale na rywalizację, na podejmowanie konkurencji z władzami niemieckimi. Warto pamiętać, że Polacy potrafili przekuć niemieckie przepisy na swoją korzyść. Społeczeństwo wielkopolskie od 1815 roku szykowało się do tego jedynego, ostatecznego powstania, które zakończy się zwycięstwem.
PAP: O powstaniu wielkopolskim bardzo często mówi się, że wybuchło wtedy, kiedy były warunki, żeby zwyciężyć. Co to tak naprawdę oznacza?
M.R.: Na początku przypomnijmy, że okoliczności odzyskania niepodległości przez Polskę w okresie od listopada 1918 roku aż po postanowienia konferencji pokojowej w Paryżu były rezultatem powstałej wówczas na ziemiach polskich swoistej próżni politycznej. Mam na myśli równoczesny brak zainteresowania sprawami polskimi ze strony zaborcy rosyjskiego i niemieckiego – zaborca austriacki się rozpadł. Sprzyjające sprawie polskiej okoliczności wystąpiły w krótkim czasie i musieliśmy się w to wstrzelić.
O podobnie sprzyjającym momencie możemy mówić w przypadku powstania. Faktem jest, że powstanie wielkopolskie wybuchło niespodziewanie, było planowane na styczeń 1919 roku, ale ze względu na brak przywódcy i chęć niezaostrzania sytuacji polskiej w Paryżu Komisariat Naczelnej Rady Ludowej raczej wyhamowywał zbyt ostre działania uważając je za przedwczesne. Przypadek zrządził, że moment wybuchu powstania w końcu grudnia 1918 roku był właśnie momentem najlepszym, najwłaściwszym. Niemcy w owym czasie nie były w stanie interweniować, nie miały wojska, które byłoby w stanie stłumić ruchy w Wielkopolsce. W rezultacie obydwie strony były zaskoczone okolicznościami wybuchu powstania – Niemcy zaskoczeni byli bardziej, dlatego myśmy wygrali.
PAP: Jakie zdarzenie z historii powstania wielkopolskiego uznaje pan za moment przełomowy?
M.R.: Na pewno ogromnie ważnym momentem było przybycie gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego w połowie stycznia 1919 roku i przejęcie przez niego funkcji głównodowodzącego siłami zbrojnymi w byłym zaborze pruskim. To był moment, kiedy spontaniczne działania powstańcze powoli zaczęły tracić rozpęd ze względu na siłę oporu Niemców w miarę zbliżania się do granic regionu. Potrzebni byli dowódcy, oficerowie, potrzebny był naczelny dowódca, który byłby w stanie te trochę rozwichrzone ochotnicze oddziały powstańcze przekształcić w regularną armię. Przybycie gen. Dowbora-Muśnickiego kończy okres spontaniczny zrywu, rozpoczyna się czas formowania armii regularnej i zabezpieczanie zdobyczy powstania. Była to kontynuacja linii działania przyjętej przez pierwszego dowódcę powstania, majora Stanisława Taczaka.
PAP: A czy w przypadku tego zrywu możemy mówić o szczególnie spektakularnych momentach?
M.R.: Taki epicki wymiar mają pierwsze godziny powstania w Poznaniu, okoliczności w jakich doszło do wybuchu walk oraz przygotowania do powitania Ignacego Jana Paderewskiego. Zdarzenia z 26 i 27 grudnia 1918 roku to bardzo barwny epizod, decydujący o tym, co się później wydarzyło. Bardzo widowiskowy a nawet filmowy charakter miał marsz powstańczego oddziału pod dowództwem ppor. Pawła Cymsa na Inowrocław na początku stycznia 1919 oraz walki o samo miasto. Spektakularne było zdobycie niemieckiego samochodu pancernego pod Budzyniem, zdobycie pociągu pancernego pod Rynarzewem.
Bardzo często eksploatowanym motywem jest zdobycie stacji lotniczej w Ławicy 6 stycznia 1919 roku. To była pierwsza, samodzielnie prowadzona przez powstańców, zorganizowana akcja. W dodatku zakończona sukcesem, dającym początek lotnictwu wielkopolskiemu. Takich sytuacji nie było zbyt wiele, ale pamiętajmy, że powstanie wielkopolskie trwało od 27 grudnia 1918 roku do 16 lutego roku następnego, do zawarcia rozejmu w Trewirze. Był to okres dość krótki, obfitujący w wydarzenia, ale z umiarkowaną liczbą wydarzeń spektakularnych. Za to te spektakularne śmiało nadają się na scenariusz filmu czy kanwę książki – nawet sensacyjnej.
PAP: Czy znamy liczby opisujące powstanie wielkopolskie: liczbę uczestników, potyczek, zdobytego sprzętu? W końcu mówimy o zdarzeniu zorganizowanym przez racjonalnych Wielkopolan.
M.R.: Sprawa nie jest taka jednoznaczna: powstanie wielkopolskie w pierwszym okresie to było działanie kilkunastu tysięcy trochę zwariowanych młodych ludzi, którzy nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, na co się porywają. Jeżeli zaczniemy studiować opisy poszczególnych akcji, poznamy co ci młodzi ludzie wyprawiali, to trudno będzie uwierzyć, że to są Wielkopolanie: pomysłowość, fantazja były nieprawdopodobne. Oczywiście należy dodać, że zdarzały się przypadki zdarzeń mniej chwalebnych, nie brakło działań niekonwencjonalnych, sytuacji, które mogą postawić konkretne osoby w bardzo dwuznacznym świetle. Ale tak jest w przypadku każdego powstania, każdej walki.
PAP: Wracając do parametrów powstania….
M.R.: Trzeba pamiętać, że pierwsze powstańcze oddziały nie miały wykazów. Bardzo często były tworzone spontanicznie. Zrobienie pełnego spisu wszystkich uczestników powstania jest niemożliwe, często jeden żołnierz był kolejno w dwóch – trzech oddziałach. Najogólniej można powiedzieć, że liczba uczestników w pierwszym okresie wynosiła ok. 15 tys. Kiedy zaczęto formować Armię Wielkopolską to było nawet 120 tys. żołnierzy, z tego ponad 70 tys. gotowych do natychmiastowego użycia na froncie. To była wtedy piąta część całych polskich sił – i to ta najlepiej uzbrojona i wyposażona.
PAP: Jak dobrze zbadane są źródła dotyczące powstania wielkopolskiego?
M.R.: Powstanie jest bogato udokumentowane, jednak wciąż jest wiele rzeczy do odkrycia i do zbadania. Wciąż nie mamy dobrze przebadanych archiwów francuskich, brytyjskich zaś archiwa niemieckie ostatni raz były badane 50 lat temu. Jest więc jeszcze sporo spraw do ustalenia. Cały czas natrafiamy na dokumenty, o których nie mieliśmy pojęcia. Nie tak dawno udało się wyprostować jedną z legend powstania, rzekomy nalot wielkopolskich lotników na lotnisko we Frankfurcie nad Odrą. Dziś wiemy, że takiego nalotu nie było.
Powstanie w dalszym ciągu zawiera w sobie sporo zagadek, sporo ciekawych wciąż niezbadanych elementów. Wydana kilka tygodni temu „Encyklopedia Powstania Wielkopolskiego 1918-1919” prezentuje jedynie obecny etap badań, zaś praca badawcza trwa nadal. Na podstawie tego, co nam wpada w ręce przypuszczam, że na wiele wydarzeń trzeba będzie zmienić punkt widzenia.
PAP: Skąd właściwie wzięła się godzina 16.40 jako rzekomy czas rozpoczęcia powstania wielkopolskiego?
M.R.: Był to rezultat analizy zapisków zachowanych w jednej z poznańskich parafii. Urzędnik, który je przeglądał, ucieszył się na widok informacji, że w grudniu 1919 r. arcybiskup kazał o tej właśnie porze bić w dzwony dla uczczenia rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego. Próbowano tę godzinę – i to jest najgorsze – zrównać z warszawską godziną W. Nie wiem, czy chodziło o kompleks czy o porównanie.
Dokładna analiza wydarzeń z 27 grudnia 1918 roku absolutnie wyklucza, by godzina 16.40 była godziną wybuchu powstania. Niemcy stacjonujący w budynku dzisiejszego muzeum przyrodniczego na Jeżycach dopiero o godz. 16.00 zaczęli się zbierać i nie byli w stanie w ciągu 40 minut pojawić się w miejscu, gdzie padły pierwsze strzały. Prawdopodobnie wszystko zaczęło się w okolicach godziny 17.00, lub jeszcze później. Oczywiście powstańcom bicie w dzwony należy się nawet co godzinę, zasługują na to. Natomiast niebezpieczeństwem jest możliwość powstania mitu, który każe niewolniczo trzymać się tej godziny 16.40 jako czegoś na kształt godziny wybuchu powstania warszawskiego.
PAP: Czy podziela pan tezę, że powstanie wielkopolskie jest wciąż powstaniem mało znanym w kraju?
M.R.: To wynika w dużej mierze z cech charakteru Wielkopolan. Tu obowiązuje zasada: siedź w kącie – znajdą cię. Wielkopolanie nie umieją się reklamować. Nie rozumieją, że jeżeli się o czym się nie mówi i nie pisze, to tego czegoś po prostu nie ma. Nie potrafią krzewić rzetelnej wiedzy, propagować swoich sukcesów, w to miejsce wymyślają nonsensowne mity i legendy. Nie ma się czemu dziwić, że najlepsze książki o przeszłości Wielkopolski wyszły spod pióra ludzi, którzy z tym regionem nie mieli nic wspólnego – chociażby przed wojną Adolf Nowaczyński a po wojnie Stefan Bratkowski. Podsumowując: brak orientacji o tym, co się działo w ich regionie Wielkopolanie w dużej mierze zawdzięczają sobie.
Poza wszystkim trzeba pamiętać jak duża była siła oddziaływania powstania listopadowego i powstania styczniowego – to były zrywy reklamowane jako jedyne w swoim rodzaju, takie do których musiało dojść, bo musieliśmy dać świadectwo. W efekcie wielkopolskie, zwycięskie powstanie musiało zejść na dalszy plan. Fakt, że Niemcy w 1918 roku byli osłabieni a myśmy ruszyli do działań i wygraliśmy był traktowany na niekorzyść Wielkopolan: też mi sztuka – robić powstanie w takim momencie! Na szczęście w tej chwili nie jest już tragicznie z wiedzą o powstaniu wielkopolskim – ona się przebija do świadomości Polaków. Zamiast narzekać – trzeba lepiej je reklamować, propagować.
PAP: Czy pana zdaniem powstanie wielkopolskie doczeka się dobrego i atrakcyjnego dla młodego odbiorcy filmu lub serialu? Serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” ma swoje lata. Od kilku lat jest jeszcze film „Hiszpanka” …
M.R.: Rzeczywiście „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” jest już dziełem trochę archaicznym. Za to „Hiszpanka” – film, którego przez pewien czas byłem konsultantem, to artystowska impresja na kanwie powstania wielkopolskiego. Na film ten szły całe szkoły – jako na film o powstaniu, a później na spotkaniach w szkołach musiałem tłumaczyć, jak było naprawdę.
A czy potrzebny jest nowy film? Nie sądzę. W tej chwili dla popularyzacji powstania innymi środkami i kanałami robi się naprawdę dużo. Wyszła wspominana już encyklopedia o powstaniu, jest dużo nowych publikacji, są gry terenowe, działają grupy rekonstrukcyjne, które inscenizują poszczególne wydarzenia powstania wielkopolskiego. Jedyny warunek jest taki, by to, co się robi, dotarło do jak najszerszych kręgów i by te działania były systematyczne. Wtedy będzie dobrze.
Rozmawiał: Rafał Pogrzebny