Nic tak dobrze nie promuje lgbt jak kontrmanifestacje w wykonaniu ogolonych, rozbuchanych troglodytów, rzucających przekleństwa i coś cięższego w wypindrzonych gejów i lesbijki. Po kraju już któryś z kolei sezon grasują dwa cyrki. Gdy pierwszy w jakimś mieście błaznuje pod nazwą „parada równości”, to drugi natychmiast urządza zadymę, polegającą na blokowaniu i dokuczaniu temu pierwszemu na różne sposoby. Gdyby marsze sodomitów i gomorytek odbywały się bez hałaśliwych protestów, to nie miałby takiej siły rażenia, nie wzbudzałyby silnych i pożądanych emocji oraz – co najważniejsze – nie gwarantowałyby stałego napływu forsy do organizatorów. Można zatem sobie wyobrazić, że obydwa cyrki są karmione tą samą ręką. Nawet jeśli nie, to prawdziwi reżyserzy ruchu lgbt dyskretnie sprzyjają akcjom wymierzonym w „marsze równości”.
Dramaturgia przedstawienia obu cyrków rośnie niepomiernie, gdy do spektaklu dołącza policja państwowa. Zrazu wchodzi w rolę ochroniarzy, np. 700 funkcjonariusz otacza w szyku obronnym i w pełnym rynsztunku 700 pederastów i lesbijek, a następnie – z mocy prawa i sprawiedliwości, a także wolności i demokracji – leje i traktuje gazem rozrabiających przeciwników tęczowych. Telewizje na wyprzódki pokazują ich wtedy jako agresywnych ekstremistów, godnych potępienia. Jednak ta sama policja w innych sytuacjach, np. w przypadku usuwania osób blokujących „miesięcznicę smoleńską”, potrafi zachować się elegancko i z gracją. Ostrożnie i z szacunkiem wynieśli Frasyniuka, kiedy blokował legalny marsz w 2017 r., choć naruszył on nietykalność cielesną policjantów, popychając i kopiąc ich (stwierdził to sąd i warunkowo umorzył postępowanie, będąc przekonany o niskiej szkodliwości czynu Frasyniuka).
W „demokratycznym państwie prawa” nie można zakazać parady uśmiechniętych ludożerców, jeśli tylko została ona zgłoszona do urzędu w przepisany sposób. Dla organów państwa nie ma znaczenia, że chcą maszerować najbardziej agresywni i ociekający jadem czystego zła wrogowie tych, którzy nie gustują w kanibalizmie. Nawet ludożercy – jak chcą kulturowi marksiści – zasługują na tolerancję i odrobinę miłości. Jeśli oni mogą korzystać z praw człowieków i obywatelów, to tym bardziej mogą i propagandyści wszelkich zboczeń. To chyba jasne?! Tak więc słuszną linię ma nasza władza, że chroni prawo do wyrażania swojego ja również ludzi obrażających uczucia religijne katolików, deprawujących dzieci i młodzież oraz rozbijających spójność naszego społeczeństwa.
Ostatni występ cyrku w Białymstoku został poprzedzony apelem ambasadora USA G. Mosbacher, która – jak dobra wychowawczyni na kolonii – napomniała nas, abyśmy powstrzymali się od „promowania nienawiści i nietolerancji” i ochoczo stanęli „po stronie takich wartości jak różnorodność i tolerancja”. Politycy na wesołych etatach migiem się dostosowali, ale staromyślaki ani w ząb, nie rozumio! I niestety w Białymstoku miały miejsce „wydarzenia” oraz „wypadki” na szkodę zwolenników zboczeń. Ośmielona słowami pani wychowawczyni opozycja totalna zareagował prawidłowo: zawyła i poszła na całość. Wykrzyczała na świat cały, że znowu w Polsce miał miejsce pogrom. Zapachniało niebezpiecznie. No, ale trudno. Jeśli był pogrom, to – nie ma wyjścia – muszą odbyć się konferencje naukowe. Filmowcy poczują forsę i silną potrzebę nakręcenia wzruszających filmów a przejmującą pieśń znowu zaśpiewa sama Krystyna Janda. W sieci można znaleźć gotową przeróbkę, w sam raz na tę okazję, autora podpisującego się jako Liutprand z Kremony:
Geje z Grabówka, geje z Chyloni,
Dzisiaj policja użyła broni.
Dzielnieśmy stali, celnie rzucali,
Gej w Białymstoku padł.
Lecą petardy, ścielą się gazy,
Na aktywistów sypią się razy.
Padają dzieci, LGBT, kobiety,
Gej w Białymstoku padł.
Rafał Zapadka