„Ona tańczy dla mnie”, czyli „De gustibus… „

"Ona tańczy dla mnie", czyli "De gustibus... " Radio Zachód - Lubuskie

fot. Pixabay

Notatnik konserwatysty… nowoczesnego  4.01.2020

Teza, że aktualnie nie ma tematów, również w sferze szeroko rozumianej kultury czy nawet estetyki politycznie obojętnych jest poza (nomen omen) dyskusją. Rzecz fachowo nazywa się wszak polityzacją życia i ma dziś wymiary bodaj trudne do ogarnięcia (sic!), a i do opisania niełatwe. Oczywiście najtrudniej, o czym przestrzegali już starożytni („De gustibus non disputandum  est”) dyskutuje się o gustach i to nie tylko muzycznych, czyli może lepiej byłoby takich sporów unikać. Ale to one przecież rozpalają wyobraźnię i uruchomiają najwięcej namiętności nie tylko wśród fachowców w tej skomplikowanej, co by nie rzec dziedzinie.

Przy tym jedno z podstawowych w demokracji praw, czyli „wolność słowa” ma przecież również swój wymiar estetyczny i dotyczy każdego obywatela. Również mnie, mam nadzieję. Można zatem wręcz zaryzykować tezę, że dyskusja o gustach muzycznych jest dziś naszym „narodowym sportem”, a to za sprawą TVP i jej kolejnego „Sylwestra marzeń w dwójce”, zakończonego „totalnym” (sic!) sukcesem. Cóż, ponad 8 milionów ( w „piku”) oglądających plus setki bodaj tysięcy uczestniczących „na żywo” w Zakopanem musi zrobić wrażenie na każdym. I furda tam, złośliwe popisy rodzimych celebrytów z panią Lisową, TVN – owską prezenterką na czele. Nota bene kariera tej paniusi (primo voto Smoktunowicz, de domo Kedaj – nie należy się wstydzić!) „wypasiona” na gigantycznych honorariach w TVP właśnie, w/g najgorszych i niejasnych kryteriów mogłaby posłużyć za kanwę kiczowatej jak najbardziej telenoweli.

Istota wszak ewentualnego sporu o gusta jest przecież w gruncie rzeczy stricte polityczna. Pytanie bowiem brzmi prosto dość:  Czy uczestnicy owej kiczowatej imprezy to wyborcy tzw. obozu rządzącego, czy nie do końca?! Wiara bowiem w przeróżne liczbowe przeliczniki w polityce nie tylko ma dość chwiejne podstawy matematyczne, ale jest przede wszystkim… wiarą, która może srodze zawieść. Taką tezę o frekwencyjnej nieprzekładalności stawiam, „katowany” od wielu tygodni niewyobrażalnym, autopromocyjnym telewizyjnym kiczem, od rana do wieczora. Obym się mylił.

 

fot. Pixabay

Exit mobile version