Lewanboski

Lewanboski Radio Zachód - Lubuskie

Fot. PAP/EPA/Andy Rain

woziciele bez pomysłu

Robert Lewandowski, od kilku lat niekwestionowana kometa polskiego sportu, wymazuje kolejne rekordy, oświetlając nieznane dotąd możliwości piłkarza, polskiego zawodnika, człowieka. W ostatnim czasie jego powszechnie znane zasługi dla polskiego sportu „zostały odznaczone” przez Prezydenta RP. Przyjęcie tego wyróżnienia przez piłkarza zostało zakwestionowane przez polityków i wyborców opozycji. „Lewandowski zasłużył na to odznaczenie, ale w żadnym razie nie powinien przyjmować go z rąk tego prezydenta” – tak mniej więcej w skrócie.
Przy takich okazjach obserwujemy od kilku lat nagłą nadaktywność polityków, którzy mając niewiele merytorycznie do powiedzenia, mogą wreszcie błysnąć. Sami nie prezentując sobą nic, albo też mizerię, ochoczo próbują pogrzać się w blasku chwały kogoś wielkiego. Taka drobnomieszczańska małość. Ta i owa, ten i ów próbują załapać się na wózek gwiazdy licząc na podbicie swojej popularności jej kosztem. Bliżej nikomu nieznany jeszcze 10 lat temu doktor bardzo nieważnych nauk skrytykował ostatnio Mistrza Świata Piotra Żyłę. Teraz na przyczepce krytykanctwa próbowały podwieźć się Hartwich, Środa, Gretkowska czy Jachira.
Gdyby Robert Lewandowski z takim podejściem i pomysłem, jak te panie do polityki, podchodził do piłki nożnej, to nie mam pewności, czy starczyłoby Mu to na A klasę? I jeśli w ogóle mógłby marzyć o transferze np. do Interu, to chyba że Interu Nietoperek (taki klub w lubuskiem od 1966 r.) Tymczasem Pan Robert kontynuuje skwapliwie i z żelazną konsekwencją potwierdzanie maksymy, że talent to 1%, a to co go dopełnia, to 99% mozolnej często pracy. Historia zna miliony utalentowanych, ale pamięta tylko tych, którzy ciężko do tego pracowali.

 

budzić nadzieję na wielkość

Wśród tych zapamiętanych są jeszcze tacy, których fenomen geniuszu przenosi do kategorii, którą nasi europrzodkowie w Starożytnej Grecji nazywali herosami. Sława i doniosłość ich czynów sprawiała, że przypisywano im boskość i czczono jako półbogów. Nic w tym zdrożnego, wszak wiemy, że Bóg nas stworzył na swój obraz i podobieństwo. Ci zaś z nas, którzy wzięli 2 lub 5 talentów otrzymanych w darze, a puścili je w obieg, by zyskać drugie 2 i 5, mogą być wzorcami pracowitości, autorytetami w postawie i inspiratorami do stawania się każdego dnia doskonalszym w drodze do Wieczności.
Herosów, nie tylko w sporcie, trzeba nam dostrzegać i nie stawiać pod korcem, a na środku izby. Kontestowanie ich osiągnięć, deprecjonowanie sukcesów czy obśmiewanie społecznego uznania świadczy o naszej małostkowości i plejadzie własnych kompleksów utleniających to, co w nas najlepsze, człowiecze.
W tych szczególnych czasach wątpliwego pokoju, w jakich przyszło nam żyć, heroiczne przykłady decydują o losie narodu w zupełnie inny sposób, niż miało to miejsce w czasach wojen, zaborów czy niewoli komunizmu. Dzisiaj heroizm ma dawać przede wszystkim wiarę we własne możliwości Polek i Polaków, wyzybcia się kompleksów narodowych, w które byliśmy, a i dziś przez niektóre środowiska, nie tylko za granicą, ale i w Polsce, jesteśmy wpędzani. Ma być heroiczny przykład nośnikiem tej pozytywnej energii, która zwłaszcza w młodych budzi nadzieję na wielkość i powiewem optymizmu motywuje do dostrzegania sensu w podejmowanym wysiłku.

 

żyliśmy w czasach Lewego

Taki właśnie jest Robert Lewandowski. W panteonie herosów polskiego futbolu jest Herkulesem. Polska takiego piłkarza nie miała i pewnie już mieć nie będzie. Kto myśli inaczej, niech postawi się w pozycji Niemców, którzy w czasach Gerda Millera nie zakładali, że jego rekord strzelonych goli w Bundeslidze przetrwa blisko pół wieku i że pobije go nie Niemiec. Piłkarski świat miewał geniuszy, ale nigdy aż trzech w tym samym czasie… Messi, Ronaldo, Lewandowski. (na marginesie: szkoda, że UEFA nie wpadła na pomysł organizacji meczu gwiazd wzorem NBA – miło byłoby popatrzeć na tę trójkę grającą w jednej drużynie)
W ostatniej scenie filmu „Troja” Odyseusz puentuje: „Jeśli ktoś kiedyś opowie moją historię niech powie, że wędrowałem z gigantami. Niech powie, że żyłem w czasach Hektora, poskramiacza koni. Niech powie, że żyłem w czasach Achillesa”. My dziś, w świecie sportu żyjemy w erze tych trzech

herosów futbolu. Takie ery nie zdarzają się cyklicznie, nie ma na to algorytmu. Pojawiają się wyjątkowo jako emanacja pewnej dyscypliny w objawieniu niemieszczącego się w statystykach talentu, w specyficznych okolicznościach, gdzie wszystko tej dyscyplinie sprzyja, a osobowość herosa wynosi ją na szczyt popularności. I dziwię się, że dołączając do chóru krytyków Marcin Gortat tego nie rozumie.
Jeśli ktoś kiedyś opowie naszą historię, niech powie, że wędrowaliśmy z gigantam, że żyliśmy w czasach Jordana, koszykarza który odwrócił grawitację, w erze Małysza, który zaprzeczył fizjologii i jako jedyny w historii wygrał 3 Puchary Świata z rzędu. Niech powie, że żyliśmy w czasach Lewandowskiego.


Suplement:

Śładami bytowania politycznych pasożytów pokroju Środy, Gretkowskiej, Jachiry czy Bucka za 100 lat, będą się zajmowali wyjątkowo dociekliwi paleontologowie politologii. O legendarnym Lewandowskim zaś matki nuciły będą pieśni nad kolebkami swych dziatek.

Puenta do kotleta:

Dobrze, że nad dietą Roberta czuwa Anna L., a nie Sylwia S. Gdyby bowiem posiłki serwowała Mu pani Spurek zamiast ogrywania najlepszych z najlepszych lig tego świata Panu Robertowi zostałby ewentualnie haratanie w gałę.

 

tekst: Simon White
foto: PAP/EPA/Andy Rain

Exit mobile version