Spadający ludzik

Spadający ludzik Radio Zachód - Lubuskie

fot.Pixabay

Z Kabulu odlatuje wielki amerykański samolot, a kiedy jest na wysokości 200-300 metrów od samolotu odrywa się malutki punkcik. W miarę opadania coraz bardziej przypomina ludzką postać machającą rękami i nogami. Kim był spadający człowiek? Z filmu na którym to się dzieje, nie bardzo wynika. Można jednak domniemywać, że był kimś, kto chciał z Kabulu uciec.

Cezary Krzysztopa widział ten film wcześniej i skomponował rysunek amerykańskiej flagi na której na niebieskim polu nie ma złotych gwiazdek, a jest biały samolot i spadająca biała postać ludzika. Rysunek widziałem wcześniej od filmu, ale dopiero po obejrzeniu filmy, dotarł do mnie przekaz rysunku. A jaki on jest zapytacie?

Jest w tym rysunku cała współczesna historia. Są żydzi odsyłani przez Amerykę z powrotem do Europy w czasie wojny. Jest skazywanie Polski na sowiecki terror w Jałcie przez Roosevelta. Generał Maczek, pracujący na „zmywaku”. Wciąż powtarzający się jak refren motyw sojuszniczej zdrady. Udawane braterstwo, a potem ewakuacja w hańbie. I naturalną jest kolejna refleksja o wartości sojuszu z takim sojusznikiem, a po niej pytanie kto rządzi Ameryką. Prezydent, czy jakaś tajna władza. Idea, czy pieniądze. Demokracja, czy upudrowany totalitaryzm. I przyznam się, że boję się odpowiedzi.

Niepokoję się, bo świat opierający swoje bezpieczeństwo i ład na kimś tak nieprzewidywalnym jak współczesne USA jawi mi się przerażająco. Jeżeli wielkie mocarstwo o ogromnych technologicznych możliwościach, grzęźnie w lewackich ideologiach, próbuje zaszczepiać swoje wyidealizowane, jawnie tęczowe idee, pasterzom kóz i uzbraja ich w najnowocześniejszą broń, to sądzę, że jest groźniejsze dla świata od Talibów. Bo Talibowie nie przyjadą do Polski, aby instalować nam szariat. Natomiast Amerykanie gotowi są sprowokować dla swojego widzimisie naszych sąsiadów do agresji. Uruchomić w imię amerykańskiego porządku nasz wewnętrzny taliban, a potem odlecieć go home. Bo się już nie opłaca.

Przerażające tym bardziej, bo jesteśmy zbyt słabi, aby rezygnować z USA jako naszego największego sojusznika. Ale w tyle głowy musimy, trzymając się kurczowo tego sojuszu, jak bardzo jest ów sojusznik niewiarygodny. Jak bardzo ulega chwilowym globalnym koniunkturom, jak niczym chorągiewka na wietrze, zmienia sojusze. Jak bardzo wpływ na jego działania mają niewidoczne biznesowe gremia. Z jednej strony cieszyć się z szans jakie dla nas stwarza ten moment historyczny, kiedy możemy na tym sojuszu oprzeć swój rozwój, ale z drugiej wiedzieć, że oferta amerykańska jest przejściowa i kiedy ktoś tam skryty za amerykańskim prezydentem uzna, że Polska jest trefna, porzucą nas. Bez wahania. Nie martwiąc się zupełnie o to, co się tutaj z nami stanie.

Piszę ten felieton w 101 rocznicę zwycięstwa osamotnionej Polski nad Sowietami. Piszę w czasach, w którym młodzi Polacy brzydzą się służbą wojskową, w czasie, kiedy jawnie proniemiecka partia otwarcie kontestuje modernizacyjny plan, który może (choć wcale nie musi) zwiększyć gospodarczą, a zatem polityczna niezależność Polski, a większość Polaków tę destrukcję popiera.

I jak znalazł, w kontekście owych obaw, przeczytałem pewną myśl Heinricha Heinego, Niemca, który dobrze znał swoich rodaków i zapewne o nich myślał pisząc, że „Słudzy, którzy nie mają pana, nie stają się ludźmi wolnymi, mają bowiem służalczość we krwi.” Ja tę myśl rozciągam także na zbyt licznych (niestety) Polaków.

Exit mobile version