Pernambuko*. Komu, ile i za co?”

Pernambuko*. Komu, ile i za co?" Radio Zachód - Lubuskie

fot. Pixabay

Notatnik konserwatysty… nowoczesnego 24.01.21

Mając pełną świadomość „kwadratury koła” jaką stanowi wartość pekuniarna pracy (stanowisk i funkcji również), a osobliwie pewna hierarchia, którą tworzą porównania czynione też w liczbach bezwzględnych, zdecydowałem się dziś na taką oto refleksję z niejaką premedytacją.

Tym bardziej, że w kontekście np. samorządności nabiera ona sensu szczególnego. Konstatacja bowiem, że przez ostatnie 30 lat (III RP) nie dopracowaliśmy się jakowegoś w miarę spójnego systemu (sprawiedliwego?) wynagrodzeń, bo chyba nawet nikt poważnie nie próbował, nie jest nadmiernie oryginalna. Za to wokół tego istotnego problemu wyceny pracy narosło wiele różnych nieporozumień i mitów, ale też chwytów niezbyt uczciwych w gruncie rzeczy. Do najprostszych wszak należy np. podawanie swoich dochodów netto, a innych brutto. Albo żale domagających się współczucia wszelkiej maści celebrytów i chałturników zarabiających krocie (+ ZAiKS) na… niskie po latach emerytury, kiedy przez lata płacili oni minimalny (albo wcale) ZUS.

A jeśli nie boicie się Państwo towarzyskiej awantury, to spróbujcie w zawodowo zróżnicowanym towarzystwie rzucić hasło sprawiedliwych (godnych?) zarobków. I nawet jeśli najprostszą formą uniknięcia owej awantury jest odmowa udziału w takim niechybnym sporze, to zawsze znajdzie się domorosły sofista, który potraktuje tę sprawę w/g zasady: ja pracuję za dużo (ciężko, odpowiedzialnie etc.) a zarabiam za mało, a on odwrotnie. Ponoć aktualnie (pandemicznie!) hitem są utyskiwania niezbyt uczciwych przedsiębiorców, którzy notorycznie zaniżali swoje zyski unikając ich opodatkowania, a dziś w/g tych zaniżanych zysków otrzymują państwową pomoc. Ale to też przykład niezbyt charakterystyczny przecież.

Tak czy owak np. wynagrodzenia samorządowców, a osobliwie samorządowych radnych też nie mają oparcia w jakowymś parytecie skuteczności czy też sukcesów, a szczególnie dbania o interesy mieszkańców czyli nasze. Pytania o kwalifikacje delikwentów czyli „wybrańców” i to zarówno intelektualne jak etyczne, ale też fachowe w ogóle nie są wszak na miejscu. Pozostaje jedynie np. kontrola (sic!) racjonalności wydatkowania publicznych czyli naszych „środków finansowych” mówiąc urzędniczym żargonem, ale też reprezentowania interesów obywateli. I tu pojawiają się przysłowiowe „schody”, bowiem śmiem twierdzić, że takowa kontrola w samorządach de facto nie istnieje, ponieważ między bajki należy włożyć sprawozdania RJO, które de jure zawierają jedynie wyniki arytmetyczne, a nic nie mówią np. o racjonalności owych wydatków. A siła kontrolna lokalnych mediów też nie budzi nadmiernego zaufania. Natomiast „wyczyny” władz samorządowych stolicy (złodziejska reprywatyzacja!), Gdańska („układ gdański”), ale też Poznania, Wrocławia i Krakowa, będące odzwierciedleniem totalnej ogólnopolskiej polityki opozycyjnej, każą spojrzeć na wychwalaną po niebiosa samorządność podszytą ideą separatyzmu, już z zasłużoną nieufnością.

Czy wobec tego Lubuszanie, gorzowianie, zielonogórzanie, nowosolanie czy strzelczanie powinni spać spokojnie, wiedząc, że złożyli swój los w odpowiednie ręce? A kto to powiedział, że „kontrola jest najwyższą formą zaufania”?

*nie chodzi bynajmniej o piękny brazylijski stan, a o perfidną grę wymyśloną przez pisarza Janusza Głowackiego („Rose Cafe”), w formule „zmiana reguł podczas gry”.

 

Tekst Andrzej Pierzchała

Fot. Pixabay

 

Exit mobile version