Kiedy wojsko może zestrzelić intruza w polskiej przestrzeni powietrznej (analiza)

PAP/Albert Zawada

PAP/Albert Zawada

W razie wtargnięcia obcego samolotu, śmigłowca, drona lub rakiety w granice Polski prawo wskazuje dowódcę operacyjnego jako osobę, która może podjąć decyzję o zestrzeleniu. Jeśli na pokładzie są ludzie, najpierw musi jednak dojść do wzrokowej identyfikacji intruza i wezwania do zmiany kursu.

Od lutego 2022 r., gdy Rosja na pełną skalę najechała Ukrainę, do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej doszło co najmniej kilka razy, za każdym razem w związku ze zmasowanym ostrzałem wykonaniu rosyjskich rakiet i dronów. 15 listopada 2022 r. w Przewodowie w woj. lubelskim zginęli dwaj mężczyźni zabici przez spadającą prawdopodobnie ukraińską rakietę wystrzeloną do obrony przed rosyjskim atakiem. 16 grudnia 2022 r. do Polski wleciał rosyjski pocisk manewrujący, który dopiero w kwietniu 2023 r. został odnaleziony koło Bydgoszczy. 29 grudnia 2023 r. wojsko wykryło, że w polską przestrzeń powietrzną wleciał niezidentyfikowany obiekt, który następnie zniknął z radarów. Z kolei 24 marca 2024 r. wykryto rosyjski pocisk manewrujący, który w polskiej przestrzeni powietrznej był przez 39 sekund.

 

26 sierpnia dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. dyw. Maciej Klisz poinformował, że do Polski prawdopodobnie wleciał rosyjski bezzałogowy statek powietrzny. „Obiekt był potwierdzony radiolokacyjnie przez co najmniej trzy stacje radiolokacyjne” – mówił wtedy generał. Wojsko brało pod uwagę, że dron spadł w Polsce. Przez 10 dni żołnierze przeszukali ponad 200 km kw. w woj. lubelskim. Poszukiwania zakończyły się w środę wieczorem. W czwartek gen. Klisz poinformował, że po analizach wojsko doszło do wniosku, że „z bardzo wysokim prawdopodobieństwem” 26 sierpnia nie doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej.

 

Za ochronę granicy państwowej na lądzie i morzu odpowiada w Polsce MSWiA, a zadania w tym zakresie wykonuje Straż Graniczna. Inaczej jest w przypadku granicy w przestrzeni powietrznej. Jej ochrona jest zadaniem MON, wykonywanym przez dowódcę operacyjnego rodzajów sił zbrojnych (DORSZ) przy pomocy dyżurnego dowódcy obrony powietrznej, który jest w Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie. Dyżurny dowódca jest m.in. polskim przedstawicielem w Zintegrowanym Systemie Obrony Powietrznej NATO (ang. NATO Integrated Air and Missile Defence, w skrócie NATO IAMD).

 

Za każdym razem, gdy wojsko obserwuje wzmożoną aktywność rosyjskiego lotnictwa dalekiego zasięgu, dowództwo operacyjne podrywa w powietrze polskie i sojusznicze samoloty. W tym roku wojsko informowało o takich działaniach już ok. 30 razy, ostatnio w środę. W terminologii NATO taki start nazywany jest „alpha scramble”.

 

„Kiedyś nie było tak częstych alarmów, więc można było wykorzystywać dyżury do misji treningowych, jeżeli akurat nic się nie działo. Zdarzyło mi się kilka razy lecieć na misje alpha scramble, gdzie coś się działo. Na przykład wleciał do nas samolot pasażerski, który nie utrzymywał łączności. To jednak zupełnie inna sytuacja i zupełnie inna skala przechwytywania niż to, co jest obecnie” – powiedział PAP podpułkownik rezerwy Mariusz Pawelec, pilot z ponad tysiącem godzin w powietrzu na F-16, obecnie wykładowca Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie.

 

Przyznał, że każdy taki start to dla pilotów zastrzyk adrenaliny. „Już sam fakt, że wciągu 10-15 minut trzeba znaleźć się w powietrzu, wzmaga adrenalinę. Dodatkowo jest świadomość, że być może naprawdę trzeba będzie użyć samolotu i uzbrojenia. Jeżeli jest się dowódcą tej pary samolotów, to odpowiada się za tego, którego się prowadzi, za procedurę, żeby to było poprawnie zrobione, wszyscy patrzą na ręce. Są to loty stresujące bardziej niż inne” – przyznał.

 

Ustawa o ochronie granicy państwowej opisuje procedurę postępowania, jeśli w polską przestrzeń powietrzną wleci: – obcy wojskowy statek powietrzny (np. samolot lub śmigłowiec); – obcy cywilny statek powietrzny; – pocisk rakietowy (np. rakieta balistyczna lub pocisk manewrujący); – bezzałogowy statek powietrzny (tzw. dron, bezzałogowiec).

 

Przepisy w obecnym brzmieniu obowiązują od sierpnia 2023 r. Najbardziej zwięzłe są normy dotyczące rakiet i bezzałogowców. Przepisy odnoszące się od obcych maszyn wojskowych i cywilnych są bardziej rozbudowane.

 

Pociski rakietowe

 

Pociski rakietowe wystrzelone w kierunku terytorium Polski mogą być zniszczone przez wojskowe środki obrony powietrznej, w tym przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Ustawa wymienia tu zarówno uzbrojenie należące do Wojska Polskiego, jak i innego państwa NATO, jeśli jest wykorzystywane do nadzoru przestrzeni powietrznej i osłony terytorium Polski.

 

Rozkaz w tej sprawie wydaje dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych. Stanowisko to zajmuje obecnie gen. dyw. Maciej Klisz. „Rozkaz wydaje się adekwatnie do zagrożenia, w granicach określonych w wiążących Rzeczpospolitą Polską ratyfikowanych umowach międzynarodowych, po rozpatrzeniu całokształtu okoliczności konkretnego zdarzenia i wynikającego z niego realnego i poważnego zagrożenia dla życia osób postronnych, w tym możliwych ofiar ataku” – nakazuje ustawa.

 

Pułkownik rezerwy Robert Stachurski, były szef obrony powietrznej w Dowództwie Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych i dowódca jednego z dywizjonów rakietowych obrony powietrznej w rozmowie z PAP zwrócił uwagę, że to jedyny przepis w ustawie, gdzie wprost wymienione są środki obrony powietrznej, czyli naziemne zestawy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe. W odniesieniu do innych intruzów w polskiej przestrzeni powietrznej mowa jest jedynie o tym, że dowódca operacyjny wskazuje, jakiego rodzaju uzbrojenia należy użyć do zestrzelenia. Za każdym razem ustawa nakazuje, by była to taka broń, która pozwoli „zminimalizować ryzyko wystąpienia niepożądanych szkód”.

 

Drony

 

Jeśli dojdzie do tego, że bezzałogowiec przekroczy granicę państwową i wykonuje lot w polskiej przestrzeni powietrznej niezgodnie z obowiązującymi przepisami, ustawa stanowi, że może on „zostać zniszczony, unieruchomiony albo nad jego lotem może zostać przejęta kontrola”. Decyzja należy do dowódcy operacyjnego, ale jest to jedyny przypadek, gdy przepisy wprost mówią, że DORSZ może delegować to uprawnienie na dowódców, którzy mu podlegają.

 

Rozkaz powinien zostać wydany „po rozpatrzeniu całokształtu okoliczności konkretnego zdarzenia oraz z uwzględnieniem nadrzędności ochrony życia osób postronnych”.

 

Lotnictwo wojskowe

 

Ustawa szczegółowo opisuje procedurę wydawania zezwoleń na przekroczenie granicy i lot obcej wojskowej maszyny załogowej w polskiej przestrzeni powietrznej. Przepisy inaczej traktują sojuszników z NATO i UE, a inaczej pozostałe państwa, takie jak np. Rosja. Jednak w praktyce wiele zależy od formalnego statusu lotu. W sierpniu 2014 r. Polska nie zgodziła się na przelot nad naszym terytorium samolotu z ówczesnym ministrem obrony Rosji Siergiejem Szojgu, który wracał do Rosji ze Słowacji. Jego samolot nie dostał zgody, ponieważ zgłoszono lot wojskowy, podczas gdy zgoda była wydana na lot cywilny. Procedury nie przewidują takiej sytuacji – tłumaczyło polskie dowództwo. Rosjanie wrócili na lotnisko i przed ponownym startem zmienili status lotu na cywilny. Wtedy bez przeszkód przelecieli nad Polską. Podobnie było, gdy Szojgu leciał na Słowację – jego tupolew miał zgodę jako samolot cywilny Aerofłotu.

 

Obce wojskowe samoloty i śmigłowce nie muszą mieć zgody na przelot nad Polską, jeśli wykonują zadania w ramach Zintegrowanego Systemu Obrony Powietrznej NATO. Nie potrzeba zezwolenia, jeśli na pokładzie maszyny znajduje się przedstawiciel obcego państwa, składający oficjalną wizytę w Polsce (dotyczy to również honorowej eskorty takiego statku powietrznego). Bez zgody można wlecieć w polską przestrzeń powietrzną także w stanach wyższej konieczności – np. w razie akcji poszukiwawczo-ratowniczej, niesienia pomocy w razie klęski żywiołowej lub zagrożenia środowiska, a także gdy maszyna znajduje się w niebezpieczeństwie.

 

Co jeśli obcy wojskowy statek powietrzny przekroczył granicę i wykonuje lot nad Polską bez zezwolenia lub niezgodnie z jego warunkami? Ustawa mówi, że wtedy może być wezwany przez wojsko do opuszczenia przestrzeni powietrznej Polski, „odpowiedniej zmiany” kierunku i wysokości lotu, lądowania na wskazanym lotnisku lub „wykonania innych poleceń”.

 

Jeżeli obca wojskowa maszyna nadal nie stosuje się do wezwań i poleceń, może być przechwycona przez samolot należący do polskich Sił Powietrznych lub innego państwa NATO. „Przechwycenie polega na identyfikacji obcego wojskowego statku powietrznego, nawiązaniu z nim łączności radiowej i kontaktu wzrokowego oraz naprowadzeniu go na właściwy kierunek lub wysokość lotu albo wymuszeniu lądowania na wskazanym lotnisku” – mówi przepis.

 

Co przechwycenie oznacza w praktyce? „Pilot przede wszystkim musi dokonać wzrokowej identyfikacji obiektu” – wyjaśnił ppłk Mariusz Pawelec. Oficer zaznaczył, że nie oznacza to, że pilot musi widzieć obiekt własnymi oczami. Może się wspomóc optoelektroniką, na przykład będącym na wyposażeniu F-16 zasobnikiem celowniczym Sniper, który ma odpowiednią kamerę. „To też się liczy. Dopiero po takim potwierdzeniu może dojść do zestrzelenia” – powiedział ppłk Pawelec.

 

Gdyby obca maszyna wojskowa nadal nie stosowała się wezwań i poleceń ani do czynności związanych z przechwyceniem, polski lub NATO-wski myśliwiec może oddać strzały ostrzegawcze. Jeśli intruz nadal nie stosuje się do wezwania, może zostać zestrzelony.

 

Ppłk Pawelec zwraca uwagę, że samolot wysłany na przechwycenie posiada raczej defensywne uzbrojenie. „Za moich czasów to było działko i rakiety AIM-9X Sidewinder” – powiedział pilot. Sidewinder to naprowadzany na podczerwień pocisk krótkiego zasięgu. Nie sięga tak daleko, jak naprowadzany radarowo pocisk AIM-120 AMRAAM zaliczany do średniego zasięgu. „Tymi się strzela na kilkadziesiąt kilometrów” – zwrócił uwagę ppłk Pawelec.

 

Są trzy potencjalne przypadki, gdy obcy wojskowy statek powietrzny możne zostać zniszczony bez przechwycenia ani bez strzałów ostrzegawczych. To sytuacja, gdy maszyna dokonuje zbrojnego ataku na terytorium Polski, manewruje na pozycję dogodną do takiego ataku lub wykonuje lot rozpoznawczy, by umożliwić taki atak.

 

Rozkaz przechwycenia, oddania strzałów ostrzegawczych lub zniszczenia obcego wojskowego statku powietrznego wydaje dowódca operacyjny. „Rozkaz wydaje się adekwatnie do zagrożenia, w granicach określonych w wiążących Rzeczpospolitą Polską ratyfikowanych umowach międzynarodowych, po rozpatrzeniu całokształtu okoliczności konkretnego zdarzenia i wynikającego z niego realnego i poważnego zagrożenia dla życia osób postronnych z uwzględnieniem nadrzędności ochrony życia osób postronnych, traktując możliwość zniszczenia obcego wojskowego statku powietrznego jako środek ostateczny” – wylicza warunki ustawa.

 

„Pilot wykonuje zadania zlecone przez dowództwo. Nie ma czegoś takiego, że są dylematy: strzelać czy nie strzelać, bo to gdzie indziej się decyduje. Kto inny ma te dylematy” – przyznał podpułkownik Pawelec, były pilot F-16.

 

„Jeżeli byłoby jasne, potwierdzone polecenie, że trzeba zestrzelić obiekt, to byłby zestrzelony. Patrząc na szkolenie, które przeszedłem, to raczej jest się gotowym, żeby podejmować takie decyzje i nie wahać się, nie rozważać, co by było gdyby. Jeżeli takie polecenie padnie i ten rozkaz zostanie potwierdzony, to się to tak stanie” – podkreślił pilot.

 

Są jednak sytuacje, gdy decyzję o zestrzeleniu podejmuje sam pilot. W każdej sytuacji może on zniszczyć obcy wojskowy statek powietrzny, gdy zostanie przez niego zaatakowany.

 

Gdyby doszło do utraty łączności z dyżurnym dowódcą obrony powietrznej pilot może zestrzelić obcy wojskowy statek powietrzny, gdy ten manewruje na pozycję dogodną do ataku przeciwko myśliwcowi przechwytującemu. W razie braku łączności pilot ma też prawo samodzielnie zdecydować o zestrzeleniu, gdyby doszło do ataku na terytorium Polski, manewrów na pozycję dogodną do takiego ataku lub lotu rozpoznawczego, by umożliwić taki atak.

 

Organ dowodzenia obroną powietrzną NATO może w uzgodnieniu z polskim dyżurnym dowódcą obrony powietrznej zdecydować o przechwyceniu obcej wojskowej maszyny naruszającej polską przestrzeń powietrzną. Decyzja o oddaniu strzałów ostrzegawczych lub zniszczeniu takiego intruza należy już jednak wyłącznie do polskiego dowódcy operacyjnego – zastrzega ustawa.

 

Lotnictwo cywilne

 

Od czasu zamachów z 11 września 2001 r. w USA, kiedy terroryści użyli samolotów z pasażerami na pokładzie, polskie przepisy określające, co wojsko może zrobić w takiej sytuacji, zmieniały się kilka razy. Prawo lotnicze z 2002 r. zezwalało MON na zniszczenie samolotu, np. gdy porwali go terroryści i mógł stanowić zagrożenie. W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał, że nie da się tego pogodzić z konstytucyjnymi zasadami ochrony życia oraz godności człowieka, które uznano za priorytetowe.

 

Obecnie ustawa mówi, że jeżeli obca cywilna maszyna przekroczy granicę niezgodnie z przepisami Prawa lotniczego, może – podobnie jak wojskowa – zostać wezwana do opuszczenia polskiej przestrzeni, „odpowiedniej zmiany” kierunku i wysokości lotu, lądowania na wskazanym lotnisku lub „wykonania innych poleceń”.

 

Obcy cywilny samolot lub śmigłowiec, który przekroczył granicę państwową i nie zastosował się do wezwań lub poleceń oraz może być użyty jako środek ataku o charakterze terrorystycznym, „uznaje się za obiekt powietrzny typu Renegade”, czyli dosłownie „renegat”, „odstępca”.

 

Ustawa przewiduje trzy kategorie tego statusu – podejrzany, prawdopodobny lub potwierdzony „Renegade”. Przepisy obszernie wyliczają, jakie okoliczności wojsko powinno rozpatrzyć, zanim przypisze dany lot do którejś z kategorii. Za kwalifikację do odpowiedniej kategorii „Renegade” odpowiada dyżurny dowódca obrony powietrznej.

 

„Renegade” to także kryptonim ćwiczeń, jakie regularnie wojsko prowadziło we współdziałaniu z instytucjami cywilnymi, by szkolić się z reagowania na potencjalny zamach. „Obecnie seria ćwiczeń +Renegade+ została zastąpiona przez specjalistyczne treningi organizowane ad hoc” – poinformowało na swojej stronie Dowództwo Operacyjne RSZ.

 

Zgodnie z przepisami już na etapie podejrzanego „Renegade” obcy cywilny samolot lub śmigłowiec może zostać przechwycony. Przepisy są tu takie same, jak w przypadku przechwycenia maszyny wojskowej. Do podjęcia decyzji o przechwyceniu uprawniony jest dowódca operacyjny.

 

Jeżeli przechwycony „renegat” nie stosuje się do poleceń, można oddać strzały ostrzegawcze. Prawo do podjęcia takiej decyzji ma również dowódca operacyjny.

 

Co jeśli nadal cywilna maszyna nie stosuje się do poleceń? To zależy od tego, czy na pokładzie są pasażerowie. Jeżeli są, to ustawa mówi, że myśliwiec przechwytujący „eskortuje ten statek powietrzny do czasu jego lądowania na lotnisku lub opuszczenia przestrzeni powietrznej RP”.

 

Natomiast jeżeli z okoliczności wynika, że maszyna zostanie wykorzystana jako środek ataku terrorystycznego i jednocześnie atakowi nie można zapobiec za pomocą innych dostępnych środków oraz maszyna „nie posiada żadnych osób na pokładzie lub na jej pokładzie znajdują się wyłącznie osoby zamierzające użyć tego statku jako środka ataku o charakterze terrorystycznym”, wtedy dowódca operacyjny może podjąć decyzję o zniszczeniu takiej maszyny.

 

W razie wydania rozkazu o przechwyceniu „renegata”, oddaniu strzałów ostrzegawczych, odeskortowaniu go na lotnisko lub za granicę albo zestrzeleniu ustawa nakazuje dowódcy operacyjnemu, by działał: – adekwatnie do zagrożenia, – w granicach określonych w wiążących Rzeczpospolitą Polską ratyfikowanych umowach międzynarodowych, – po rozpatrzeniu całokształtu okoliczności konkretnego zdarzenia i wynikającego z niego realnego i poważnego zagrożenia dla życia osób postronnych, w tym możliwych ofiar ataku o charakterze terrorystycznym, – z uwzględnieniem nadrzędności ochrony życia osób postronnych, – traktując możliwość zniszczenia obcego cywilnego statku powietrznego jako środek ostateczny”.

 

Prawo nakazuje więc wziąć pod uwagę, gdzie mogą spaść szczątki ostrzelanej maszyny i czy nie będą stanowić zagrożenia dla ludzi na ziemi. Ten dylemat nie dotyczy tylko sytuacji, gdy tuż za naszą granicą toczy się wojna.

 

Przykładowo, w lipcu 1989 r. sowiecki MiG-23 przeleciał 900 km z Polski do Belgii bez pilota, który katapultował się tuż po starcie, błędnie sądząc, że doszło do poważnej awarii. Amerykanie przechwycili maszynę już nad Niemcami Zachodnimi, ale nie zdecydowali się na zestrzelenie właśnie dlatego, że nie byli w stanie przewidzieć, gdzie spadną szczątki samolotu. Ostatecznie i tak doszło do tragedii, MiG spadł na dom mieszkalny, zabijając człowieka w środku.

 

Czy ryzyko spowodowania tragedii na ziemi nie sparaliżuje polskich decydentów? „Przy granicy gęstość zaludnienia nie jest najwyższa. Jeżeli tam nie będziemy próbowali dokonać zestrzelenia, to rakieta czy dron może dolecieć do Lublina lub Warszawy” – przestrzegł płk Stachurski.

 

„Taktyka jest taka, że obronę powietrzną ustawia się na podejściach do bronionych obiektów. Obrona powietrzna powinna być więc rozmieszczona przy granicy z Ukrainą, Białorusią i Rosją. Jeśli nie mamy dość sił i środków, powinniśmy poprosić NATO o pomoc” – dodał.

 

Zdaniem płk. Stachurskiego przy granicy z Ukrainą powinny być włączane syreny alarmowe. „Swego czasu w ćwiczeniach Renegade włączaliśmy syreny. Zadziwia mnie fakt, że MSWiA i MON od początku wojny nie doprowadziły do tego, że przynajmniej w terenie przygranicznym nie działają te syreny. Jeżeli z danych rozpoznawczych i wywiadowczych wiemy, że startują rosyjskie nosiciele rakiet, to ludzie powinni się gdzieś ukryć” – powiedział były szef obrony powietrznej w dowództwie operacyjnym.

Exit mobile version