Zmarł prof. Zbigniew Lew-Starowicz, ceniony seksuolog, psychiatra i psychoterapeuta

Fot. PAP/Rafał Guz

Fot. PAP/Rafał Guz

Zmarł prof. Zbigniew Lew-Starowicz, wybitny polski seksuolog, psychiatra i psychoterapeuta, propagator edukacji seksualnej. Wieloletni konsultant krajowy z zakresu seksuologii. Miał 80 lat.

O śmierci prof. dr hab. n. med. Zbigniewa Lwa-Starowicza poinformowały w piątek (13 września) w mediach społecznościowych jego rodzina i zespół Centrum Terapii Lew-Starowicz. 

– Był nie tylko ekspertem w swojej dziedzinie, ale również nauczycielem i mentorem dla wielu pokoleń, a jego praca naukowa miała ogromny wpływ na rozwój seksuologii w Polsce

– podkreślono we wpisie na Facebooku Centrum.

Jak zaznaczono, „na zawsze pozostanie w naszej pamięci i sercach, jako osoba ogromnie zaangażowana w swoją pracę i zawsze chętna do niesienia pomocy potrzebującym”. 

Lew-Starowicz urodził się 25 października 1943 r. w Sieradzu. W 1966 r. ukończył medycynę na Wydziale Lekarskim Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. W 1986 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk medycznych ze specjalnością w zakresie psychiatrii. 

W latach 1995–1996 był ekspertem Ministerstwa Edukacji Narodowej w zakresie edukacji seksualnej, a w 1996–1998 liderem programu edukacji seksualnej Organizacji Narodów Zjednoczonych. W 1994 r. został powołany na krajowego konsultanta z zakresu seksuologii. Był autorem i współautorem kilkuset publikacji z zakresu seksuologii i psychiatrii oraz kilku tysięcy artykułów popularnonaukowych. Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim, Krzyżem Oficerskim i Orderem Odrodzenia Polski. 

W książce „Pan od seksu” (2013 r. wydawnictwo Znak), ceniony seksuolog podzielił się z czytelnikami swoją historią.

– Napisałem dziesiątki książek na rozmaite tematy – ta jest o mnie… albo raczej o tym, co dla mnie ważne: o mojej pracy, moich czasach i o problemach, które musiałem rozwiązać

– napisał we wstępie Lew-Starowicz. 

Pierwszy rozdział autobiografii seksuolog zaczął od tego, co składało się na jego codzienność – czyli od pracy i pacjentów – po czym przeniósł czytelnika na ulicę Kolegiacką 3 w Sieradzu, gdzie w kamienicy, która doczekała się pięknego remontu, wychowywał się wraz z dwójką rodzeństwa. Najważniejszym miejscem w domu był gabinet – to tam w otoczeniu książek toczyło się życie rodzinne, i jak wspominał Starowicz, to właśnie było ulubione jego miejsce w domu. Widok mamy krzątającej się w kuchni i ojca sprawdzającego klasówki, pyszne tradycyjne potrawy przyrządzane przez mamę z dodatkiem śmietany, którą – jak zaznaczył seksuolog – mama bardzo lubiła, przyprawiały domowników o rozkosze podniebienia, a dietetyków o zawał serca. „(…) mama lubiła gotować. (…) Do końca życia, gdy tylko skądś przyjeżdżałem, pytała, jakie tam było jedzenie” – wspominał. 

Seksuolog podkreślał również wielkie uczucie jakie łączyło jego rodziców.

– Kiedy myślę o rodzicach, przed oczami staje mi taki obrazek: idą na spacer, trzymają się za ręce… Tata był zakochany w mamie do końca życia

– wspominał Lew-Starowicz. 

Z autobiografii dowiadujemy się również, że liczne książki i artykuły jakie napisał seksuolog, mogły być opatrzone bardziej wymyślnym imieniem, gdyż jego ojciec wykazywał zamiłowanie do oryginalnych imion, które, jak wnioskuje Lew-Starowicz, musiał wygrzebywać gdzieś w literaturze. 

– Moja siostra to Alma Tomira, a brat nazywał się Maur Sulimir. Przed nadaniem mi równie oryginalnego imienia ojca powstrzymała okupacja. (…) w tej sytuacji ojciec nadał mi dokładnie takie imiona, jakie nosił on sam – Zbigniew Kazimierz. (…) Lew to nie imię, tylko herb. Tata tłumaczył mi, że został nadany naszej rodzinie za zasługi dla kraju

– wyjaśnił. 

W swojej autobiografii seksuolog wiele miejsca poświęcił swojej pracy, szczegółowo opisując ścieżkę kariery, której owocne efekty przepowiedziała mu wróżka, a która z powodu sytuacji politycznej w Polsce nie była łatwa. Jednak z książki dowiadujemy się, że nie tylko pracą Starowicz żył. Seksuolog zdradzał również duże zainteresowanie muzyką i był niezastąpionym DJ-em na towarzyskich spotkaniach.

– Na przyjęciach zawsze pełnię funkcję DJ-a. Na imprezy z przyjaciółmi starannie przygotowuję składanki, które muszą godzić różne upodobania. Zadanie nie jest łatwe

– przekonywał. 

W poszukiwaniu ciekawych płyt był w stanie przemierzyć całą Warszawę, potem przemierzał regały w Empiku czy Trafficu, wynosząc muzyczne łupy w okazałych torbach, potem doceniał wartość nowych technologii i całą muzyczną bibliotekę gromadził na tablecie.

– Mam tablet i zupełnie oszalałem, kiedy odkryłem jego możliwości. Mam dostęp do wszystkich nowości płytowych, które ukazują się na świecie, a nawet do zapowiedzi nowości. Mogę sobie to wszystko zamówić i ściągnąć do komputera, jedyny minus to koszty

– przyznawał.

Uwielbiał muzykę latynoską, codziennie rano w drodze do pracy słuchał muzyki kubańskiej „to mnie dobudza i ładuje moje baterie. Nigdy nie włączam radia w aucie” – pisał. Muzyka sakralna, jazz, muzyka latynoska, Starowiczowi nie byli obcy też tacy wykonawcy jak choćby Lady Gaga. Jedynym gatunkiem, który nie należał do jego ulubionych, była muzyka klasyczna. 

– Nie mam wielkiego zbioru muzyki klasycznej. Mam uraz z dzieciństwa. Taka muzyka kojarzy mi się przede wszystkim z czasem, gdy chory leżałem w łóżku w domu i skazany byłem na słuchanie kołchoźnika emitującego muzykę klasyczną i ludową

– napisał w książce. 

Dla jednych był uznanym autorytetem, dla innych panem z telewizji, który przełamywał seksualne tematy tabu, zaś w domu ojcem i dziadkiem, któremu brakowało czasu dla najbliższych. 

– Dla rodziny, dzieci i wnuków mam wciąż za mało czasu. To jest mój największy problem – przyznał. – Dzisiaj nawet mam go mniej niż kiedyś. Jest odwrotnie, niż powinno – zazwyczaj przecież mężczyzna ma z wiekiem coraz więcej wolnego czasu

– ubolewał.

Był uznawany za jednego z najbogatszych lekarzy w Polsce, ale w swojej autobiografii obalił mit seksuologa-miliardera. 

– Wbrew pozorom i plotkom wcale nie jestem najbogatszym lekarzem w Polsce, chociaż wiele osób tak mnie postrzega. Kiedy ludzie słyszą, że mam kredyty do spłacenia, nie mogą uwierzyć. Myślą, że każdy, kto często pokazuje twarz w telewizji, zarabia krocie. (…) Na ogół bawi mnie to. Zdarza się, że dla zabawy gram rolę bogacza

– przyznał. 

Autobiografia napisana przez Starowicza ukazuje nie tylko nieznane oblicze najpopularniejszego w Polsce seksuologa, koleje jego kariery działalności publicznej, ale również niezwykle ciekawe spojrzenie na seks po polsku.

Exit mobile version