Polscy siatkarze wicemistrzami olimpijskimi

Fot. PAP/Adam Warżawa

Fot. PAP/Adam Warżawa

Polscy siatkarze przegrali z Francją 0:3 (19:25, 20:25, 23:25) w finale turnieju olimpijskiego. Gospodarze tym samym obronili tytuł wywalczony trzy lata temu na IO w Tokio. Dla biało-czerwonych to pierwszy medal olimpijski od 1976 roku, gdy w Montrealu zdobyli złoto.

Polska – Francja 0:3 (19:25, 20:25, 23:25) 

Polska: Marcin Janusz, Bartosz Kurek, Jakub Kochanowski, Norbert Huber, Wilfredo Leon, Tomasz Fornal – Paweł Zatorski (libero) – Grzegorz Łomacz, Łukasz Kaczmarek, Kamil Semeniuk, Bartłomiej Bołądź, Aleksander Śliwka. 

Francja: Antoine Brizard, Jean Patry, Nicolas le Goff, Barthelemy Chinenyeze, Earvin N’gapeth, Trevor Clevenot – Jenia Grebennikow (libero) – Yacine Louati, Quentin Joufroy, Benjamin Toniutti, Kevin Tillie. 

„Trójkolorowi” dopingowani przez swoich kibiców niezwykle wysoko zawiesili poprzeczkę w finale i polscy siatkarze tylko momentami dotrzymywali kroku rywalom. W hali jednak nie zabrakło polskich fanów, a na trybunach zasiadł min. prezydent RP Andrzej Duda, który specjalnie na finał przyleciał do Paryża. 

Selekcjoner biało-czerwonych Nikola Grbic desygnował na parkiet „żelazną” szóstkę z Marcinem Januszem na rozegraniu. Jego występ do końca stał pod znakiem zapytania po tym, jak doznał urazu w końcówce półfinałowego starcia z Amerykanami. 

Gospodarze igrzysk od początku sprawiali solidniejsze wrażenie, łatwiej im przychodziło zdobywanie punktów. Polacy musieli się mocno nagimnastykować, żeby skończyć atak, bowiem rywale fenomenalnie spisywali się w obronie i podbijali mnóstwo piłek. Przy stanie 7:6 dwa błędy popełnił Norbert Huber i Francuzi dostali skrzydeł. Nie popełniali błędów, ale też kończyli niemal każdą piłkę. Biało-czerwoni ani razu w pierwszej partii nie zablokowali przeciwnika. 

W końcówce przewaga obrońców tytułu urosła do sześciu „oczek” (19:13) i oba zespoły mogły już myśleć o kolejnym secie. 

Po krótkiej przerwie Polacy zagrali odważniej w ataku, podjęli ryzyko na zagrywce, ale też często się mylili i ta ich przewaga wynosiła maksymalnie dwa punkty. W połowie partii inicjatywę przejęli „Trójkolorowi”, rozgrywający Antoine Bizard najpierw sprytną kiwką zdobył punkt, a potem zanotował dwa skuteczne bloki. Wyrównana walka toczyła się do stanu 19:19, a potem nastąpiła seria udanych akcji Francuzów. Były przyjmujący Aluronu CMC Warty Zawiercie Trevor Clevenot imponował skutecznością, dołożył jeszcze asa serwisowego i Francja wygrała do 20. 

Grbic sięgnął po kolejnych zmienników, pojawili się m.in. Kamil Semeniuk, Bartłomiej Bołądź i Aleksander Śliwka, ale w kluczowych momentach mistrzowie olimpijscy wspinali się na niebotyczny poziom, który okazał się nieosiągalny dla biało-czerwonych. Bizard mógł liczyć na swoich wszystkich skrzydłowych, bowiem Earvin N’gapeth, czy Jean Patry byli momentami nie do zatrzymania. 

Podopieczni Grbici prowadzili jeszcze 18:17, ale potem w polu serwisowym pojawił się Quentin Joufroy, który zdobył trzy punkty bezpośrednio z zagrywki. Francuzi po serii udanych akcji wygrywali 24:19, ale biało-czerwoni nie rezygnowali. Wilfredo Leon na zagrywce postawił wszystko na jedną kartę i Polacy obronili cztery meczbole. Do pełni szczęścia zabrakło jeszcze wygrania jednej akcji, ale Leon zaserwował w aut i gospodarze mogli cieszyć się ze zwycięstwa. 

Brązowy medal zdobyli Amerykanie, którzy w piątek pokonali Włochów 3:0.

Siatkarze z ósmym polskim medalem w grach zespołowych

Drużyna siatkarzy zdobyła w sobotę w Paryżu ósmy medal olimpijski dla Polski w grach zespołowych. Biało-czerwoni w finale przegrali z Francuzami 0:3.

To drugi medal w historii olimpijskich występów polskich siatkarzy – w 1976 roku w Montrealu pod wodzą legendarnego trenera Huberta Jerzego Wagnera sięgnęli po złoto. W decydującym spotkaniu wygrali z ZSRR 3:2. 

Drugą drużyną, która stanęła na najwyższym stopniu podium, byli piłkarze. Najlepsi okazali się w 1972 roku w Monachium, a ich szkoleniowcem był wtedy słynny Kazimierz Górski. W finale po dwóch trafieniach Kazimierza Deyny zwyciężyli Węgrów 2:1. 

Cztery lata później w Montrealu biało-czerwoni, także pod wodzą Górskiego, po raz drugi z rzędu wystąpili w decydującym spotkaniu, ale w meczu o złoty medal nie sprostali NRD. 

W olimpijskim finale piłkarze zameldowali się ponownie w igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku. Zawodnicy trenera Janusza Wójcika w pojedynku o złoto ulegli Hiszpanii 2:3. 

Dwa brązowe medale olimpijskie przypadły reprezentantkom Polski w siatkówce, a jeden w tym samym kolorze piłkarzom ręcznym. 

Siatkarki przywiozły brąz z dwóch kolejnych igrzysk – z Tokio w 1964 roku oraz cztery lata później z Meksyku. Z kolei szczypiorniści na najniższym stopniu podium stanęli w 1972 roku w Monachium.

Medale Polski w olimpijskich grach zespołowych:

złote – Montreal 1976 (siatkówka mężczyzn)
Monachium 1972 (piłka nożna)

srebrne – Montreal 1976 (piłka nożna)
Barcelona 1992 (piłka nożna)
Paryż 2024 (siatkówka mężczyzn)

brązowe – Tokio 1964 (siatkówka kobiet)
Meksyk 1968 (siatkówka kobiet)
Monachium 1972 (piłka ręczna)

Po rozstrzygnięciu zmagań siatkarzy Polska ma w dorobku osiem medali: poza ich srebrnym, złoty Aleksandry Mirosław we wspinaczce sportowej na czas, także srebrny kajakarki górskiej Klaudii Zwolińskiej oraz brązowe: czwórki podwójnej wioślarzy, drużyny szpadzistek, tenisistki Igi Świątek, Aleksandry Kałuckiej we wspinaczce i Natalii Kaczmarek w biegu na 400 m. 

Dziewiąty medal ma zapewniony pięściarka Julia Szeremeta, która w sobotni wieczór powalczy o złoto w kategorii 57 kg.

Dalsza część tekstu pod grafiką

Fornal: jest delikatny niesmak i poczucie, że mogliśmy zrobić trochę więcej

Biało-czerwoni wyraźnie byli rozczarowani po finałowym meczu, chociaż zgodnie podkreślali, że po jakimś czasie bardziej docenią srebro. 

– Ciężko powiedzieć, czy spadł kamień z serca. Na pewno jest delikatny niesmak i poczucie, że mogliśmy zrobić trochę więcej, ale za dwie, trzy godziny do nas dotrze, że tak naprawdę dużo zrobiliśmy dla polskiej siatkówki, kibiców, naszych rodzin i samych siebie, że osiągnęliśmy to, co osiągnęliśmy, czyli srebrny medal

– zaznaczył Fornal. 

Francuzi znakomicie prezentowali się od początku turnieju w swoim kraju, chociaż mieli gorsze momenty, jak porażka ze Słowenią 2:3 w fazie grupowej, czy odwrócenie losów ćwierćfinału z Niemcami z 0:2 na 3:2. W półfinale i finale zagrali już jednak bezbłędnie. 

– Jeżeli ktoś w czołowej czwórce nie przegrywa seta, to zdecydowanie zasłużył na złoty medal. Staraliśmy się coś zrobić, zmienić, agresywnie zagrywać, ale nic do końca nam nie wychodziło. Francuzi zagrali fenomenalnie i zasłużenie wygrali

– ocenił polski przyjmujący. 

Najwięcej emocji wszystkim dostarczyło dramatyczne spotkanie półfinałowe biało-czerwonych z Amerykanami, które ci pierwsi wygrali 3:2, mimo licznych problemów zdrowotnych w trakcie tego meczu. Zawodnik Jastrzębskiego Węgla przyznał jednak, że finał dostarczył im jeszcze więcej emocji. 

– W finale igrzysk olimpijskich nie gra się codziennie. Na pewno emocje były trochę większe niż przed każdym innym starciem. Były, ale już się skończyły

– stwierdził Fornal.

Kurek: zobaczymy, co przyniesie przyszłość

Bartosz Kurek, kapitan i wieloletni lider reprezentacji Polski siatkarzy, po wywalczeniu długo oczekiwanego medalu olimpijskiego nie chciał mówić o końcu kariery. „Zobaczymy, co przyniesie przyszłość” – stwierdził krótko po przegranym finale igrzysk w Paryżu z Francją.

Biało-czerwoni na olimpijski krążek czekali 48 lat. 12 z nich czekał sam Kurek, który w igrzyskach zadebiutował w 2012 roku z Londynie. Wówczas polscy siatkarze odpadli w ćwierćfinale, podobnie jak w trzech kolejnych edycjach. Dopiero w Paryżu zdołali przełamać „klątwę ćwierćfinału” i awansować do najlepszej czwórki turnieju. Po dramatycznym półfinale, wygranym 3:2 z USA, byli w euforii i podkreślali, że został im ostatni krok – zwycięstwo w finale. 

W sobotę jednak się nie udało, Polacy byli wyraźnie gorsi od Francuzów, z którymi przegrali 0:3. 

– Za dużo się wydarzyło, żebym mógł podejść do tego meczu analitycznie. Chodziło o to, żeby zagrać w finale, ale też, żeby go wygrać. Nie udało nam się, ale cieszę się, że tak właśnie jesteśmy skonstruowani, że teraz +na gorąco+ nie jesteśmy jakoś super usatysfakcjonowani tym, co osiągnęliśmy. Wiem jednak, że po czasie to do nas dotrze, zrozumiemy, co zrobiliśmy, a to srebro moi młodsi koledzy, którzy celują w Los Angeles wykorzystają jako dodatkową motywację

– podkreślił Kurek. 

– Nie chcę być niewdzięczny, bo wiem, jak wielu kolegów dałoby się pokroić za jakikolwiek medal igrzysk. Wiadomo, że teraz ciężko mi jest wejść w stan euforii

– dodał. 

Wielu zawodników oraz ekspertów przed finałem mówiło, że to być może najważniejszy mecz w karierach polskich siatkarzy. Sam atakujący tak do tego nie podchodził. 

– Może taki mecz niesie dodatkowe obciążenie, ale nie myślałem o poprzednich czy przyszłych latach, o czymkolwiek innym, starałem się nie odrywać od siatkówki. To nie wystarczyło dzisiaj

– przyznał. 

Tuż przed finałem były reprezentant i kapitan Michał Kubiak zdradził w rozmowie z Eurosportem, że sobotni mecz będzie ostatnim w karierze reprezentacyjnej Kurka. Sam zainteresowany nie chciał się deklarować. 

– Zobaczymy, co przyniesie przyszłość

– stwierdził krótko.

Prezes Jastrzębskiego Węgla: mamy zespół olimpijskich gwiazd

„Zespół Jastrzębskiego Węgla był naszpikowany gwiazdami olimpijskimi, jest i będzie” – powiedział PAP prezes tego klubu Adam Gorol. Na podium turnieju olimpijskiego w Paryżu stanęło w sobotę (10 sierpnia) pięciu siatkarzy jastrzębian, choć dla jednego zabrakło złotego medalu.

W finałowym spotkaniu gospodarze mistrzostw Francuzi pokonali Polaków 3:0. W ekipie biało-czerwonych zagrali trzej zawodnicy mistrza kraju – Tomasz Fornal, Norbert Huber i Łukasz Kaczmarek (przyszedł latem z kędzierzyńskiej Zaksy), po drugiej stronie siatki wystąpił kapitan Jastrzębskiego Węgla Benjamin Toniutti. Nowy „nabytek” polskiego klubu Timothee Carle był na podium, ale jako rezerwowy nie dostał medalu. 

W zespole francuskim zagrali też w sobotę atakujący Jean Patry, który w jastrzębskich barwach wygrał PlusLigę w ostatnim sezonie oraz występujący w tym klubie wcześniej Trevor Clevenot i Yacine Louati. 

W jastrzębskim klubie francuskich graczy było dotąd sporo, Carle jest dziesiątym zawodnikiem z tego kraju. 

– Pięciu naszych siatkarzy na podium to oczywiście wielka radość dla klubu. Mieliśmy wszyscy nadzieję, że to Polacy staną na najwyższym stopniu podium, ale cieszymy się tym, co mamy. Srebro to ogromny sukces. Francuzom gratulujemy. Na pewno duży udział w ich wyniku mieli byli i obecni zawodnicy Jastrzębskiego Węgla

– dodał prezes. 

W dramatycznym półfinale igrzysk, wygranym przez Polaków z Amerykanami 3:2, przyjmujący Fornal – poza świetną grą – pokazał spore umiejętności mobilizacji kolegów, używając „męskich” słów. 

– Oby to był taki początek liderowania Tomka. On się bardzo dynamicznie rozwija sportowo. Obserwujemy to w klubie. Nie tak dawno marzył o tym, żeby być podstawowym zawodnikiem w kadrze, dzisiaj jest jej filarem. To jest wielka radość dla nas. Takie cechy są ważne, co pokazują mecze ligowe, w europejskich pucharach i reprezentacyjne. Liderzy są na wagę złota. W kryzysowych momentach jest potrzebny ktoś, kto poderwie zespół. W półfinale Tomek rzeczywiście się sprawdził

– ocenił Gorol. 

Do Jastrzębia-Zdroju najwcześniej po igrzyskach wróci argentyński trener Marcelo Mendez, który w Paryżu prowadził reprezentację swojego kraju. Klubowi kadrowicze dostali dwa tygodnie wolnego po zakończeniu turnieju olimpijskiego. 

– Wiemy, że sezon olimpijski bardzo mocno obciąża kadrowiczów. Chcemy, aby wrócili zdrowi i w jak najlepszej dyspozycji. Jest troszkę przerwy po zakończeniu sezonu reprezentacyjnego, myślę, że przyjadą do klubu w pełni zmotywowani przed nowymi rozgrywkami

– powiedział prezes. 

Podkreślił, że pozyskanie każdego z zawodników zawsze jest poprzedzone selekcją i dogłębną analizą. 

– Zespół Jastrzębskiego Węgla był naszpikowany gwiazdami olimpijskimi, jest i będzie. Tak to wygląda

– zakończył. 

W kadrach na igrzyska w Paryżu znaleźli się też inni pozyskani latem gracze klubu – Argentyńczyk Luciano Vicentin i Niemiec Anton Brehme. 

Jastrzębianie w minionym sezonie obronili tytuł mistrza kraju, ale przegrali finały Pucharu Polski z Aluronem CMC Wartą Zawiercie 1:3 i Ligi Mistrzów z Itasem Trentino 0:3. Rok wcześniej też dotarli do finału LM, w którym musieli uznać wyższość Zaksy 2:3.

Grbic prawie powtórzył wyczyn Wagnera

Nikola Grbic przed rokiem przeszedł do historii, gdy w jednym sezonie jako pierwszy poprowadził polskich siatkarzy do dwóch triumfów – w mistrzostwach Europy i Lidze Narodów. W Paryżu zdobył srebrny medal olimpijski, czym nawiązał do wyczynu legendarnego Huberta Jerzego Wagnera sprzed 48 lat.

Od lat mówi się o ogromnym potencjale reprezentacji Polski siatkarzy, szerokiej ławce rezerwowych i wielu kandydatach do gry w kadrze. Prawda jest jednak taka, że dopiero Grbic był w stanie wydobyć i wykorzystać ten mityczny dotychczas potencjał w pełni. Biało-czerwoni nigdy nie grali tak dobrze i przede wszystkim tak równo, jak właśnie pod wodzą Serba. 

Urodzony w małej wiosce Klek Grbic był niejako skazany na siatkówkę. Sport ten uprawiał jego ojciec Milos, w przeszłości czołowy zawodnik reprezentacji Jugosławii oraz starszy o trzy lata brat Vladimir. 

Bracia znacząco się różnili pod względem zachowania na boisku. Vladimir był bardzo żywiołowy, podczas gdy Nikola imponował spokojem i opanowaniem. Fani siatkówki przyzwyczaili się, że nie mają co liczyć zarówno na wybuch gniewu, jak i uśmiech ze strony młodszego z Grbiców podczas meczów, choć było kilka wyjątków. 

Zahartował go dość surowy styl wychowania wybrany przez rodziców, którzy wiele w młodości przeżyli.

– Dziś, jako dorosły człowiek, mogę powiedzieć, że nic mnie nie złamie. Po latach to doceniłem

– przyznał w jednym z wywiadów. 

Nikola był cenionym rozgrywającym, a Vladimir przyjmującym i liderem w ataku. Przez wiele lat występowali razem i z powodzeniem w drużynie narodowej. Kariera młodszego z nich trwała dłużej i ma na koncie nieco więcej sukcesów. Wywalczył m.in. złoty medal olimpijski w Sydney (2000), a cztery lata wcześniej brąz podczas igrzysk w Atlancie, srebro mistrzostw świata w 1998 roku i brąz 12 lat później oraz sześć medali mistrzostw Europy, w tym złoty w 2001 roku. 

W jego dorobku są też imponujące osiągnięcia klubowe. Pierwszym jego oficjalnym klubem był Gik Banat, z którym związał się w 1987 roku. Po trzech latach przeniósł się do Vojvodiny Nowy Sad, w której spędził cztery sezony. Następnie trafił do Włoch i w siedmiu zespołach z tego kraju występował w sumie przez kolejnych 19 lat. 

Trzykrotnie zwyciężył w najbardziej prestiżowych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Po Puchar Zdobywców Pucharów sięgnął z Alpitour Cuneo w 1998 roku, a w Lidze Mistrzów triumfował dwa lata później z Sisley Treviso i w 2009 roku z Itas Diatec Trentino. Dotarł też do finału obu tych rozgrywek – w 1999 (PZP) i 2013 (LM) roku. Z Cuneo dodatkowo wygrał 12 lat temu rywalizację w Pucharze CEV. Może się też pochwalić m.in. dwoma tytułami mistrza i sześcioma wicemistrza Italii oraz trzykrotnym sięgnięciem po Puchar Włoch. 

W 2013 roku przeniósł się do Zenita Kazań, z którym zdobył mistrzostwo Rosji i po tym jednym sezonie zakończył karierę zawodniczą. Liczne sukcesy sprawiły, że w 2016 roku dołączył do siatkarskiej Galerii Sław. 

Po przejściu na sportową emeryturę nie odpoczywał długo od siatkówki – już jesienią 2014 roku zadebiutował jako trener włoskiego Sir Safety Perugia, która to przygoda trwała jeden sezon. W 2015 roku rozpoczął pracę z reprezentacją Serbii, którą później łączył z prowadzeniem zawodników Calzedonii Werona. Z obydwoma zespołami pożegnał się w 2019 roku. 

Ze swoją drużyną narodową wygrał Ligę Światową (2016), zdobył brązowy medal ME (2017) i zajął czwarte miejsce w MŚ (2018). Nie udało mu się wywalczyć awansu na igrzyska w Tokio, ale mimo to informacja o rozstaniu zaledwie na kilka tygodni przed kolejną edycją ME była zaskakująca. Podczas tej imprezy jego rodacy – już pod wodzą Slobodana Kovaca – wywalczyli tytuł. 

W maju 2019 roku ogłoszono, że Grbic poprowadzi Zaksę Kędzierzyn-Koźle. Było to jego drugie podejście do tego klubu. Po raz pierwszy ówczesny prezes Sebastian Świderski zaoferował współpracę Serbowi – przeciwko któremu w przeszłości nieraz rywalizował na boisku – cztery lata wcześniej, ale wówczas nie doszło do porozumienia. 

Były rozgrywający pracował w Kędzierzynie-Koźlu przez dwa sezony. W 2020 roku zdobył z Zaksą mistrzostwo kraju, a poza tym dwukrotnie sięgnął po Superpuchar Polski i raz Puchar Polski. Wywalczone w 2021 roku wicemistrzostwo było pewnym rozczarowaniem, ale zeszło ono na dalszy plan już dwa tygodnie później za sprawą triumfu w Lidze Mistrzów. To było dopiero drugie w historii zwycięstwo polskiego klubu w najbardziej prestiżowych rozgrywkach w Europie (w 1978 roku Płomień Milowice sięgnął po Puchar Europy Mistrzów Krajowych). 

Grbic był chwalony za wyniki, sposób prowadzenia zespołu i wkład w rozwój młodych graczy. Pod jego skrzydłami błyszczał m.in. Aleksander Śliwka, a bardzo duży postęp zrobił Kamil Semieniuk, który w efekcie zadebiutował potem w kadrze. 

W grudniu 2020 roku poinformowano o przedłużeniu umowy z Serbem na kolejne dwa sezony, ale jej nie wypełnił. Jeszcze przed finałem LM coraz głośniej było słychać nieoficjalne informacje, że szkoleniowca mocno kusi Perugia. Wówczas jeszcze nie chciał komentować sprawy, ale po triumfie w LM potwierdzono jego odejście. Jako powód podano względy osobiste. We Włoszech przez wiele lat mieszkała jego rodzina – żona Stanislava oraz synowie Matija i Milos, którzy poszli w ślady ojca i trenują siatkówkę. Grbic zapewniał wówczas, że podjęcie decyzji o rozstaniu z Zaksą nie było dla niego łatwe. 

– Nigdy nie miałem i prawdopodobnie nie będę miał lepszego doświadczenia jako trener od tego, które miałem w Zaksie. Warunki są perfekcyjne, znalazłem „chemię” ze sztabem i zawodnikami – mieliśmy zaufanie do siebie. Zostawianie tego było naprawdę trudne

– zaznaczył. 

Dzień później ogłoszono, że poprowadzi Perugię, której zawodnikiem był wówczas reprezentant Polski Wilfredo Leon. Wcześniej trenerem był tam Vital Heynen, którego Grbic w styczniu 2022 zastąpił w roli opiekuna biało-czerwonych. 

Już po nieudanych dla Polaków igrzyskach w Tokio pojawiały się głosy, że kontrakt Belga z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej nie zostanie przedłużony i rozpoczęło się wyszukiwanie potencjalnych kandydatów. Wśród nich pojawiło się też nazwisko Grbica, a zdecydowanym faworytem został, gdy pod koniec września 2021 prezesem krajowej federacji został Świderski. Nie krył on jeszcze przed zjazdem wyborczym, że chciałby, aby to właśnie Serb został szkoleniowcem ówczesnych mistrzów świata. Stało się to faktem cztery miesiące później. 

Już pierwszy rok pracy z biało-czerwonymi obfitował w sukcesy – trzecie miejsce w Lidze Narodów i nieco rozczarowujący, biorąc pod uwagę dwa wcześniejsze tytuły, srebrny medal mistrzostw świata. Nowy szkoleniowiec mówił jednak wówczas, iż w jakimś sensie to dobrze, że Polacy przegrali finał globalnego czempionatu, bowiem pozostaną głodni zwycięstw. 

Pozostali, o czym wszyscy przekonali się już rok później, gdy najpierw w świetnym stylu odnieśli historyczny triumf w Lidze Narodów w Gdańsku, a po niecałych dwóch miesiącach zostali mistrzami Europy drugi raz w historii i pierwszy od 2009 roku. W finale w Rzymie pokonali… Włochów, rewanżując im się za porażkę z finału mistrzostw świata w Katowicach. Na zakończenie wymagającego sezonu wywalczyli w Chinach kwalifikację olimpijską bez porażki na koncie. 

W zeszłym roku Grbic już został więc drugim najbardziej utytułowanym z trenerów polskich siatkarzy w historii, po… Hubercie Jerzym Wagnerze, który z biało-czerwonymi zdobył sześć medali. W dorobku zarówno zawodników, należących do jednego z najbardziej utalentowanych pokoleń w historii polskiej siatkówki, a także Serba jako szkoleniowca wciąż brakowało jednak tego najcenniejszego – olimpijskiego. 

Biało-czerwoni wcześniej tylko raz stanęli na podium najważniejszej imprezy sportowej na świecie. W 1976 roku w Montrealu wywalczyli złoty medal pod wodzą… Wagnera. Później wielu szkoleniowców próbowało powtórzyć wyczyn legendarnego trenera. Stephane’owi Antidze i Heynenowi udało się ponownie doprowadzić Polaków do mistrzostwa świata, ale obaj polegli w turnieju olimpijskim. 

Dopiero Grbic zdołał pójść w ślady Wagnera. Nie powtórzył wyczynu słynnego „Kata”, ale można go doceniać za regularność, gdyż z nim na czele sztabu szkoleniowego biało-czerwoni nie schodzą z podium. Każdą imprezę na międzynarodowej arenie, do której przystąpili, kończyli w czołowej trójce. 

Można by pomyśleć, że medal olimpijski jest pięknym zwieńczeniem historii Serba jako trenera Polaków. On jednak nie zamierza się zatrzymywać. Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk w Paryżu prezes PZPS Świderski poinformował o przedłużeniu kontraktu z Grbicem do kolejnego turnieju olimpijskiego w Los Angeles w 2028 roku. Sam szkoleniowiec mówi, że chce kontynuować świetną pracę, którą do tej pory wykonywał z biało-czerwonymi. 

Najbliższy cel – przyszłoroczne mistrzostwa świata na Filipinach.

Exit mobile version