Co by nie powiedzieć; Zielonogórskie Zagłąbie, przepraszam Zagłębie, Kabaretowe warte jest zachodu. I wcale nie chodzi o urobek sceniczny lokalnych żartodzielników, ale o twórczość lubuskich polityków, dla których imperatyw bycia śmiesznym wydaje się być głównym motywem działalności publicznej. Widać gleba zielonogórska bardziej sprzyja wzrostowi śmiesznych jak mądrych.
Wracając do polityków, a konkretnie Pana Boga. Pan Bóg jest liberałem i demokratą. Co prawda nie popiera skrobanek, ale za to pozwala się każdemu śmiać z czego tylko zechce. Pan Bóg uczestniczy w tym felietonie, jako podmiot powiedzenia, że „jak chce ukarać, to rozum odbiera”. Co dotyczy tak żartodzielników jak i polityków. No, bo jak wspomniałem Bóg jest demokratą i każdemu po równo.
I z tej boskiej interwencji bierze się okoliczność, że politycy są … i tu mam kwantyfikacyjny dylemat. Bo nie wiem, czy są często, czy są na ogół, śmieszniejsi od żartodzielników. Bliższy emocjonalnie jest mi pogląd, że na ogół, ale rozum podpowiada, że często. Trzymam się zatem rozumu i pragnę zauważyć śmieszność żużlowej fascynacji elektoratu z czego wynika jeszcze większa śmieszność lubuskiej polityki. Bo oto tutaj wyborczą szarą mózgową masą bardziej zawiaduje kwestia kto będzie sponsorem sportu polegającego na kręceniu się w kółko i to z dużą prędkością, a mniej kwestia upadającej w regionie gospodarki. Ten wyborczy mental z kolei zawiaduje mentalem polityków. Bowiem elektorat tradycyjnie żużlowy, na żużlowej smyczy trzyma polityków. Ci zatem muszą się wykazać większą dbałością o ten sport wart politycznego zachodu, jak o gospodarkę. Ale nie na tym koniec śmieszności, bo oto zaczął się kolejny etap w życiu klubu. Klubu po przejściach związanych z utratą jego uświęconej tradycją nazwą. Ważny bowiem trybunał uznał, że nazwa klubu jest nielegalna i zgodnie z lokalną polityczną tradycją zaczęła się medialna naparzanka, w której czołową rolę odgrywają, a jakże, politycy, przypominający w działaniu archetypy zgrabnie zrymowane w Zemście hrabiego Fredry. A zatem Rejenta, Cześnika, Papkina, Wacława i Dyndalskiego. Mocium Panie.
Uczestnicy tej farsy, bo do komedii tym wydarzeniom daleko, szarpią się za pluderki, aby sobie przypisać wiekopomne zasługi a unosząc przednie koło po wyjściu z ostatniego wirażu, zauroczyć elektorat i jak najszybciej pokonać ostatnie półprostej do mety. W czym jako żywo przypominają Józefa Papkina. No bo zbliżają się wybory i w grę wchodzą: stołek senatorski, pozłacany łańcuch prezydencki na prawach powiatu i poselska ława z przyciskami. Ale klub jest jeden i żadnemu z rywalizujących z sobą farsowników, przepraszam polityków, nie wpada do głowy idea, aby się dogadać. Wszak każdy z nich ma swój odmienny cel i ludzie o dosyć przeciętnej inteligencji, takiej choćby jak moja, łatwo dostrzegają podzielność zasług. Elektorat przecież oczekuje, aby w klubie nadal się kręciło raczej w ekstra jak w pierwszej lidze.
Co z tego, skoro rozum u polityka z Zielonogórskiego Zagłąbia, przepraszam Zagłębia, Kabaretowego musi ustąpić parciu na śmieszność. Zatem politycy zamiast coś sensownego zrobić dla elektoratu, wolą go rozśmieszać, pryncypialnością. Taki tu mamy klimat. Sprzyjający farsie. No bo wiecie Szansłuchacze. Pan Bóg jak chce … dokończcie sami.