Internet boldem doniósł: Elon Musk uważa, że sztuczna inteligencja gorsza jest od atomowej bomby. W Pałacu Backingham trzęsienie ziemi (także grubo), trochę dalej ogłasza internet. Chodzi o dziurę w skarpecie, ujawnioną u króla Karola wizytującego meczet. Internet ostrzega, że doznasz szoku, gdy spróbujesz pączków babci Jadzi. Z mojego punktu widzenia ludzkości bardziej od sztucznej inteligencji szkodzi inteligencja Elona Muska. Trzęsienia ziemi w Pałacu Buckingham sejsmografy nie zauważyły, a co do pączków, to szok i to cenowy oferują pączki zupełnie kogoś innego.
Gdyby zatem zapytać mnie, czemu służy internet, informując mnie grubą czcionką i histerycznymi tytułami o wydarzeniach zdecydowanie błahych, to odpowiem pytaniem: „A czemu służy telewizja?” W świecie, który stanął na głowie, pojęcia jakie dotąd znaliśmy przestały mieć pierwotne znaczenie. Znaczenia kryjące się za pojęciami dobiera się dzisiaj metodą obrotów bębna maszyny losującej. Trzęsienie ziemi może oznaczać zatem zarówno dziurę w skarpetce, jak i doznania smakowe pączków babci Jadzi. Może też oznaczać, cokolwiek, aby zapewnić klikalność sprawie będącej jedynie szumem informacyjnym. A telewizja? Służy zamęczaniu nas reklamami, co potwierdza włączenie telewizora.
Mania klikalności przenosi się do polityki. Przejawem tego i to jaskrawym był kiedyś Palikot, Janusz zresztą, a obecnie Jachira, nota bene Klaudia. Oboje, a nie są jedynymi, którzy za pomocą obscenii i innych wygłupów, robią sobie programowo „klikalność”.
Na gruncie lokalnym wyścig o klikalność trwa, choć podlega partyjnym algorytmom. Tu decyduje miejsce w hierarchii. Jedni zatem dla klikalności przecinają wstęgi na mostach budowanych za miliony rządowej kasę, a inni prężą się przy szambach albo placach zabaw za kilkanaście tysięcy. Znana jest posłanka, która klikalność winduje wzwyż skrobankami i domową przemocą. Pani Marszałek podnosi klikalność w internecie jako obrończyni praw kobiet, choć w realu gra w ataku. To dla klikalności, ktoś proponuje palenie reportu o reparacjach w kominku, bo temat rtęci w Odrze zarezerwowany dla wyższej ligi. Każdy ma przypisany temat, zgodnie z hierarchią dziobania.
Triadę praw Tischnera wypada uzupełnić o czwartą prawdę – internetową. I jeśli mogę przyznać miejsce dla niej na skali, to proszę, na prawo od tej trzeciej, czyli g… prawdy. Koniecznie, bo mam niezachwianą pewność, że wiara w klikalność, nieprędko zaniknie. Ba… ona na razie dotyczy wąskiej grupy neofitów, progresywnych debiutantów, amatorów dumnych z internetowego sprytu, ale szczyt jej popularności przed nami. Przekonanie to zobrazuję procederem wciskania internetowego kitu. Zaczyna się nagłówkiem „Szok w leczeniu miażdżycy”. Pod nim „możesz oczyścić swoje tętnice”. Klikasz bo z miażdżycą nie ma żartów, a tam wywód jak bardzo ona niebezpieczna, klikasz dwa, pięć, dziesięć razy, a końca nie widać. Klikasz, a tam obrazki zapchanych tętnic, zdjęcia uśmiechniętego lekarza, nieistniejące kliniki, opinie zachwyconych i przywróconych życiu… klikasz jak głupi, aby na koniec dojść do sedna, czyli obrazka z buteleczką cudownego eliksiru, pod którym (obowiązkowe) dwie ceny. Małymi literami, skreślona – wyższa, grubymi niższa. Całość wieńczy licznik z liczbą oznaczająca ile jeszcze zostało w magazynie i uwaga na czerwono – „Okazja. Tylko dzisiaj!!!”
Identycznie z politykami w internecie. Klikasz, klikasz, klikasz, klikasz, aby na końcu odkryć, że ktoś zwyczajnie, na chama, robi Cię w wała.