Kariera polityczna Łukasza Mejzy rozbłysła niczym przelot komety przez regionalny i krajowy firmament. I jak to z kometami bywa im bardziej jego kariera zbliżyła się peryhelium, tym warkocz wydawał się piękniejszy. I właśnie kiedy lśniła pełnym blaskiem nastąpił nagły koniec.
A wszystko za sprawą ujawnienia licznych wewnętrznych wad owej politycznej efemerydy. To co pierwotnie wydawało się blaskiem znamionującym przynależenie do wyższych niebieskich sfer, okazało się tanim blichtrem „balonika na druciku”.
Nie jest jednak moim celem analiza tego krótkiego politycznego bytu, którego trajektoria wskazuje, na ostateczne znikniecie z firmamentu. Znacznie ciekawsze w opisie tego „niebieskiego ptaszka” jest czysto socjologiczny obraz patologii środowiska, w którym cała ta historia mogła się zdarzyć. Zastrzegam jednak, że daleki jestem od przypisywania komukolwiek jakiejkolwiek winy. Traktuję bowiem rzecz z takim samym nastawieniem jakie niejaki Mikołaj Gogol miał do swojego głównego bohatera w komedii „Rewizor”.
Łukasz Mejza wykorzystał dokładnie ten sam mechanizm jak Chlestiakow, rzekomy rewizor, eksploatujący prowincjonalne kompleksy. Wiedzący jak grać na ambicjach lokalnego establishmentu, powiązanego siecią korupcyjnych relacji. Rzecz jasna dekoracje i kostiumy są odmienne, ale nie w tym rzecz. Cechami wspólnymi są ludzkie charaktery i motywacje. Chytrość, pazerność, karierowiczostwo, wzajemne zawiści.
Stąd taka zajadła nienawiść kiedy przysłowiowe mleko się wylało. To powszechne udawanie, że Łukasz Mejza to „obcy”. Człowiek znikąd, mimo że wcześniej tak licznych miał przyjaciół, którzy go lansowali z nadzieją na późniejsze zyski. Im bardziej byli jego polityczni patroni zaangażowani w start jego kariery, tym gorliwiej dzisiaj starają się go utopić w łyżce wody. Nie ma sensu podawać nazwisk najbardziej hejtujących. Nie ma sensu wykazywać, kto pozwolił się Łukaszowi Mejzie najbardziej publicznym groszem się utuczyć. To wszystko jest znane.
To co odmienne w historii Łukasza Mejzy od historii opowiedzianej przez Mikołaja Gogola, to brak owego zdania „Sami z siebie się śmiejecie”, kończącego komedię. W warunkach lubuskich główni ośmieszeni, zamiast płonąć wstydem żenady, dowodzą bohatersko jak bardzo niczego wspólnego nie mają z Łukaszem Mejzą. Niczym jaszczurki chwycone za ogon, odrzucają go, udając, że to nie ich ogon. Tym niemniej jednak w głębi serca wiedzą, że zostali wystrychnięci na dudków. Na własne życzenie. I dlatego przez wiele tygodni będą udawali amnezję, będą zaprzeczali, obrzucali Łukasza Mejzę najgorszymi epitetami. Licząc na to, że całe odium nienawiści zręcznie zarządzane przez specjalistów do odwracania uwagi, uczyni ich na powrót całkowicie niewinnymi.
Niebawem tak się stanie, a środowisko, które było żerem dla Łukasza Mejzy dalej będzie te swoje drobne konszachty i szwindelki uprawiać z aprobatą wyborców. A wszystko dlatego, że analogia do Rewizora mimo wszystko jest w tym środowisku dosyć egzotyczna.
Więcej felietonów znaleźć można na tej stronie