Boże Narodzenie, a na ulicach znowu demonstracje. Tym razem w obronie pewnej polskojęzycznej, ale antypolskiej stacji telewizyjnej. Stacja ta jak powszechnie wiadomo powstała za pieniądze z afery FOZZ, a spora część jej pracowników nazywana jest, nie bez racji, „resortowymi dziećmi”.
Obecnie właścicielem stacji jest jakaś podejrzana spółka powiązana z amerykańskim koncernem medialnym, a zarejestrowana jako firma „krzak” na lotnisku w Amsterdamie. Tych faktów nikt nie podważa. Główną narracją tej stacji jest krytyka rządu. Narzędziem fejknewsy i hejt, za które stacja musi często przepraszać. Tego też nikt nie podważa.
Nie chcę wchodzić w prawny spór i analizę zmian ustawowych proponowanych przez rząd. To moim zdaniem spór, który można rozwiązać porządkując sprawy formalne tej stacji, a nie spór o wolność mediów. Bowiem spór o wolność mediów, nie jest treścią, a jedynie pozorem owych demonstracji ulicznych. Podobnie jak zadymy o rzekome prawa kobiet miały je jedynie na sztandarach, ale szło głównie o zrobienie zadymy dla zadymy. Chamstwo i wulgarność zaś były motywem przewodnim tych protestów. Wyżej wymieniona stacja, podgrzewała uliczna agresję. Taka to wolność mediów.
Kiedy zatem chce się debatować o wolności słowa, koniecznie należy debatować o granicach owej wolności. Bo media, które mają na sztandarach wolność słowa, posuwają ową wolność w bardzo niebezpiecznym kierunku. Chodzi o pewien rodzaj zbrodni semantycznej typowej dla totalitaryzmów, polegającej na dawaniu słowom nowych znaczeń. I choć to totalitaryzm intelektualny, to nadawanie słowom znaczeń przeciwnych do ich początkowego sensu, nazywane jest wolnością. Wolnością burzącą trudny, szczególnie w Polsce, społeczny konsensus oparty na wspólnym rozumieniu słów.
Bo wolność w rozumieniu apologetów „strajku kobiet”, to prawo do mordu. Tolerancja zaś to afirmacja tęczowych zboczeń, zgoda na obyczajowe łajdactwo, demoralizację dzieci, a przy okazji dewastacja dobra publicznego. Patriotyzm w ustach wielbicieli wolności słowa, to albo nacjonalizm, gdy idzie o przeciwników, albo zaprzaństwo, gdy chodzi o swoich. Otwarty dialog dla nich to wykluczanie każdego, kto śmie myśleć inaczej. Wolność gospodarcza to zgoda na nieumiarkowane bogacenie się i wyzysk słabszych. Europejskość to neomarksizm, promocja islamu i zaparcie się chrześcijańskiej tradycji.
Wolność słowa, to dla niektórych mediów nazywanie katolików, katolami. Obwinianie całego kleru o pedofilię, która de facto jest „przypadłością” środowiska medialnego. Wiarę nazywa się fanatyzmem, zaściankiem, średniowieczem. Szydzenie z Matki Boskiej i ukrzyżowanego Jezusa to oddzielne poletko uprawiane przez czcicieli wolności słowa. Kolejną odmiana wyznawców wolności słowa czerpie garściami cytaty z Pisma Świętego. Nie, aby zgodnie z jego intencją wskazywać właściwą drogę ku poprawie, ale aby instrumentalnie dowalić, cynicznie poniżyć, z satysfakcją upokorzyć.
Aktualnie przez Polskę, w ramach wolności słowa, rzecz jasna, przewala się kolejna fala laicyzacji Świąt Bożego Narodzenia. Święta te nazywane są „świętami” albo „gwiazdką”, pozbawiane są aspektu religijnego. Wypiera się z przestrzeni publicznej Matkę Boską, Świętą Rodziną, Jezuska w żłobie. Nie ma Aniołów, nie ma Boga. Jest natomiast terror wolności słowa, swoista katofobia. Nie dajmy się uwieść demonowi tej rzekomej wolności. Brońmy słów przed tą wolnością.
Cieszmy się na Świąt Bożego Narodzenia. Bóg się rodzi, Moc truchleje.
Więcej felietonów znaleźć można na tej stronie