Kiedy ma się dziadka, który nie przyjechał do Polski jako politruk na sowieckim czołgu, a który na domiar złego był Powstańcem Wielkopolskim i uczestnikiem wojny z bolszewikami, to Bitwa nad Bzurą, w której brał udział wywołuje bardzo osobistą ciekawość.
Czytam zatem peerelowską książkę, wydaną przez Wydawnictwo MON z 1971 roku pod tytułem „36 dni” wiedziony ciekawością sprowokowaną rodzinnym kontekstem. Rodzinne traumy, które jako pokolenie urodzonych tuż po wojnie nadal nosimy w swojej podświadomości, ukształtowały życie naszych rodziców a w sferze emocjonalnej, często nieuświadomionej, także nas. Jest zatem w czym się grzebać. Ale nie pora i miejsce na epatowanie wiwisekcją własnego wnętrza.
Czytam, że już 1 września Niemcy rozstrzeliwują 10 kolejarzy pod Tczewem. Piloci Luftwaffe od pierwszego dnia wojny strzelają do opadających na spadochronach polskich pilotów, a w miejscowości Gostyń pod Tychami Wehrmacht rozstrzelał 13 cywilów w tym 4 kobiety. Tak rozpoczęła 1 września 39 roku wojnę niemiecka dzicz. I przyznam ze skruchą, pojęcie dzicz jakoś silnie kojarzy mi się z Niemcami i niemieckością. Chyba po grób. Bo nie chodzi tylko o Sienkiewicza i Konopnicką, ale o „herzenschlag” mojego drugiego dziadka zakatowanego przez Niemców we Wronkach, tylko za to, że opowiadał kolegom kolejarzom, co mówią o wojnie w BBC.
I dochodzę do wniosku, że Niemcy praktycznie przegrały wojnę już 1 września, choć teoretycznie znacznie wcześniej, bo wtedy, kiedy Hitler uwierzył w brednie o Niemcach jako narodzie wybranym czym zainfekował mentalność Niemców po dzień dzisiejszy. Tezę tę wywodzę z lektury całkiem innej książki, książki „36 forteli” (magia liczby 36) traktującej o chińskim punkcie widzenia na wojnę. Szczerze polecam.
Koncepcje chińskie widzą wojnę głównie w kontekście ekonomicznym. Tak w sferze celów jak i środków. Wojna totalna jest z racjonalnego (chińskiego) punktu widzenia aberracją, która prowadzi do ekonomicznego wyniszczenia podbijanego jak i podbijającego. Dla Chińczyka kompletny nonsens. Z tej właśnie, nie tak znowu egzotycznej perspektywy, podbijający powinien szanować podbijanego, bo tylko to gwarantuje maksymalizację zysku z podboju. A najlepiej kiedy podbity nie zorientuje się, że został podbity. To prowadzi do refleksji, że terror jako metoda podboju ekonomicznie się nie opłaca. Nikomu. Ani Niemcom, ani Rosjanom, ani Amerykanom, ani Chińczykom. To czy oni to rozumieją to, już inna kwestia.
Kwestią rozumienia jest także podbój dokonywany przez wielkie korporacje, za którymi stoją globalne struktury finansowe. Niewielu z nas dostrzega w Googlu, Facebooku, Amazonie agresorów. Chętnie robimy zakupy w Lidlach, Biedronkach, Carrefourach, Castoramach nieświadomi utraty suwerenności. Cieszymy się, kiedy w kolejnym mieście powstaje kolejna galeria handlowa, niszcząca gospodarczo lokalną społeczność.
Skupiając uwagę na Donbasie i innych gorących wojnach, nie widzimy, że agresor jest gdzie indziej i zupełnie blisko. Uśmiechnięty, bombardujący nas reklamami o wiecznym konsumpcyjnym szczęściu, z lepką ręką w naszej kieszeni. Bo nauczył się od Chińczyków bycia miłym.
Więcej felietonów znaleźć można na tej stronie